poniedziałek, 24 marca 2014

Chapter eleven.

Parking przed Szpitalem św Anny, godzina 20.10.
Kasia
- Może... może chciałabyś u nas przenocować? Liama gdzieś wygonimy albo po prostu będziemy siedzieć w pokoju... proszę! - zaproponował Harry, otwierając mi drzwi od samochodu. Westchnęłam wsiadając, a chłopak w tym czasie zajął swoje miejsce.
- To jak? - domagał się odpowiedzi.
- Ale to będzie ostatni raz! - powiedziałam z palcem wskazującym skierowanym w stronę lokersa. Wyszczerzył się do mnie i pocałował w policzek. Pokręciłam głową z dezaprobatą, uśmiechając się.
- To mój urok osobisty tak na ciebie zadziałał, prawda? - poruszył śmiesznie brwiami. Delikatnie uderzyłam go pięścią w ramię.
- Jedź - powiedziałam krótko, na co Hazza się lekko zaśmiał.
- Włączysz radio? - poprosił. Przytaknęłam głową i wykonałam polecenie. Akurat zaczynało się Can we dance. Od początku lekko przytupywałam rytm nogą, ale z czasem zaczynałam nucić, a potem śpiewać. Po chwili Harold z uśmiechem przyłączył się do mnie. Kilka minut później byliśmy już na miejscu. 
- Jesteśmy! - krzyknął chłopak po wejściu do domu. Nikt nie odpowiedział, ale wiedzieliśmy, że wszyscy słyszeli. 
- Co będziemy robić? - zapytałam, wchodząc w głąb mieszkania.
- No wiesz... - odkrząknął i parsknął głupkowatym śmiechem.
- Co ty...? - odwróciłam się w jego stronę ze ściągniętymi brwiami. - Harry, no błagam! - krzyknęłam bezsilnie, unosząc lekko kąciki ust i kręcąc z dezaprobatą głową.
- Nie moja wina, że mam skojarzenia. No przepraszam - nadal się śmiał.
- A tak serio? Co będziemy robić, zboczeńcu?
- Obejrzymy jakiś film, pogadamy, posiedzimy na kompie... sam nie wiem, coś się wymyśli. Robimy kakao? - zaproponował.
- Kakałko? Zawsze, wszędzie i o każdej porze! - ucieszyłam się jak dziecko. Weszliśmy, a raczej wbiegliśmy, do kuchni. Styles rozsiadł się przy wysepce kuchennej, dając mi do zrozumienia, że to ja mam zabrać się za robotę. Przewróciłam teatralnie oczami. Wyciągnęłam z lodówki mleko, które nalałam do garnka i podgrzałam.
- Ja to bym raczej w mikrofalówce podgrzał, ale rób jak chcesz... - mruknął Harry, przypatrując się uważnie moim ruchom.
- Kto robi? Ja. Kto siedzi na dupie i się patrzy? Ty. Czyli kto ma władzę? Ja. Proste i logiczne, więc siedź cicho - powiedziałam ostro, na co chłopak się obruszył, ale zamilkł. Rozlałam gorące już mleko do dwóch kubków.
- Gdzie macie kakao? - zapytałam.
- Zgadnij.
- W szafce. Której?
- Błąd! Bam dum tsss - udał grę na perkusji. - W szufladzie. Tutaj - wyjął z owego miejsca paczkę brązowego proszku.
- Dzięki - rzuciłam i wyrwałam mu ją z rąk. Dosypałam odpowiednią ilość kakaa do mleka.
- Mmm dobre - powiedział nagle Harry.
- Co robisz? - odwróciłam się w jego stronę. - Harry! Nie podpierdzielaj z paczki!
- Ale to jest dobre!
- Nie obchodzi mnie to! Odłóż - rozkazałam niczym matka. Chłopak mruknął coś pod nosem i wykonał polecenie. Po chwili już ostrożnie wchodziliśmy po schodach na górę.
- Panie przodem - powiedział szarmancko, otwierając mi drzwi. Odłożyłam kubek na biurko, co zrobił też Harold.
- A tak w ogóle, to co tak cicho? Chłopaki gdzieś wybyli, czy jednak odkryliście w sobie ten jakże niespotykany talent bycia spokojnym? - zapytałam siadając na łóżku.
- Niall wyszedł z Kingą zaraz przed tym, jak przyszłaś; Louis na randce z Eleanor; Zayn zamknął się w pokoju i nikogo nie wpuszcza, a Liam... sam nie wiem, co robi, ale jest w domu - wyjaśnił.
- Co się stało Zaynowi? - zaciekawiłam się, lecz nie dane było chłopakowi odpowiedzieć, bo przerwał mu donośny głos jego kolegi.
- Wychodzę! - ryknął z korytarza Payne. Drgnęłam na dźwięk jego głosu.
- Gdzie? - Hazza otworzył minimalnie drzwi i wychylił przez nie głowę.
- Do Leigh - odpowiedział tamten lakonicznie. Coś ukłuło mnie w sercu i rzuciłam się na poduszki. Serce biło mi nienaturalnie szybko. Czy to możliwe, że Liam zrobił tą scenkę, żeby mieć racjonalny powód do bycia z mulatką? Byłby w stanie zrobić mi coś tak okropnego?
- Nowa przyszła żona? - podpuszczał go chłopak z burzą loków na głowie.
- Odpieprz się ode mnie, Styles. Zajmij się swoim życiem - syknął brunet. Słyszałam już tylko trzask drzwi wyjściowych. Harry usiadł na łóżku obok mnie. Nie podniosłam się. Łza spłynęła mi po prawym policzku i powędrowała w stronę poduszki. Nie mogłam pokazać mu mojej słabości. Miałam udawać silną. Nie potrafię.
- Kasia... spokojnie. On... on czasem tak ma. Nie przejmuj się. Oboje musicie odetchnąć. Pogodzicie się, wszystko znowu będzie kolorowe. Mała, proszę, nie płacz - szeptał, głaszcząc mnie po ramieniu. Widząc, że to nic nie daje, wstał, obszedł łóżko dookoła i położył się obok mnie. Objął mnie swoją umięśnioną ręką. Poczułam się jakby nic mi już nie groziło, jakby on był moim rycerzem, jakby miał mnie obronić przed całym złem. W tych wytatuowanych ramionach znalazłam schronienie. Chłopak przyciągnął mnie do siebie i ucałował w czubek głowy. Wtuliłam się w niego całym ciałem.
- Już drugi raz dzisiaj jesteś obok, gdy ci potrzebuję. Dziękuję - szepnęłam. Musiał się dokładnie wsłuchać w te słowa, bo twarz schowałam w zgłębieniu w jego szyi.
- Już ci coś mówiłem na ten temat. Nie dziękuj, po prostu się uspokój i uśmiechnij.
- Tak jest, panie kapitanie! - gwałtownie podniosłam się do pozycji siedzącej i zasalutowałam. Od razu poprawiły nam się humory. 
- Ej, bo temat zmieniliśmy. Chciałam się zapytać, co się stało Zaynowi? 
- Nie wiem. Nikt nie wie. Po prostu nie odzywa się do nikogo od wczorajszego wieczora - wzruszył ramionami Harry.
- Mogę z nim porozmawiać? 
- Raczej nic nie zdziałasz, ale próbuj, skoro chcesz - łaskawie mi pozwolił. Dwa razy nie trzeba było mi powtarzać, szybko wyszłam na korytarz. Zapukałam do drzwi z niebieską kartką "DJ Malik!". Odpowiedziała mi głucha cisza. Delikatnie pociągnęłam za klamkę. Zamknięte.
- Zayn, otwórz! Pogadajmy, proszę! - coraz zawzięciej dobijałam się do pokoju chłopaka. Usłyszałam szelest pościeli, ciche kroki, a następnie dźwięk przekręcania klucza w drzwiach. Harry spojrzał na mnie zaskoczony. Pokazałam mu gestem, aby został u siebie. Popchnęłam lekko drzwi i weszłam do środka. Malik siedział na podłodze z podkulonymi nogami, opierając się plecami o łóżko. Spuchniętymi od płaczu oczami tempo wpatrywał się w ścianę. Usiadłam obok niego i chwyciłam jego dłoń w swoje. Nawet nie drgnął.
- Zayn, spójrz na mnie - złapałam go delikatnie za podbródek i przekręciłam go w swoją stronę. - Co się stało?
- Dlaczego to wsztstko jest tak cholernie ciężkie? - spytał łamiącym się głosem.
- Życie jest ciężkie, Zayn. Ktoś mądry mi kiedyś powiedział, że życie jest jak igrzyska i tylko najsilniejsi przeżyją - uśmiechnęłam się lekko na wspomnienie słów Kingi.
- Ja nie przetrwam. Nie mam już dla kogo walczyć, Kasia. Nie mam - ostatnie słowa wyszeptał, a łzy mimowolnie spływały po jego twarzy. Zayn Malik, z pozoru twardy jak skała Bad Boy, płakał. Wyglądał tak niewinnie, bezbronnie niczym niemowlę. Objęłam go delikatnie, a on wtulił się we mnie, jakbym była jego matką, osobą, której może bezgranicznie ufać, powierzyć wszystkie sekrety, nawet te najskrytsze.
- Masz dla kogo. Dla mamy, taty, sióstr, wszystkich przyjaciół, mnie, Perrie, a przede wszystkim dla samego siebie.
- Nie rozumiesz - pokiwał bezsilnie głową, powstrzymując płacz.
- Wypłacz się, Zayney. To oczyszcza. A teraz wyjaśnij mi, o co chodzi - ponownie go przytuliłam. Kiwaliśmy się na boki, w geście uspokojenia.
- Perrie... to koniec. Zerwała ze mną. Oddała pierścionek - odruchowo skierował wzrok na mały, błyszczący przedmiot, leżący luzem na stoliczku. - W dodatku moi rodzice się rozwodzą. Co prawda z ojcem nie byłem jakoś bardzo blisko... ale go kochałem. Ja... ja sobie nie poradzę, Kasia. Nie dam rady. Czuję się taki... samotny. Sam jeden na tym ogromnym świecie - zakończył swój monolog. 
- Malik, nawet tak nie mów, nie jesteś sam! Masz nas wszystkich, kochamy cię, martwimy się o ciebie. A fani? Wiesz przecież, że dla nich jesteś cudem tego świata. Oni cię też kochają. Jeśli o rodziców chodzi, to spokojnie się pozbierasz. I tak będziesz widywać się z obojgiem. A Perrie... nie rozumiem jej. Jesteś cudownym chłopakiem, więc naprawdę nie wiem, co ją do tego skłoniło. Ale skoro to zrobiła, to wiedz, że  nie była ciebie warta. Będzie dobrze - na koniec znowu go przytuliłam.
- Trochę racji masz... Kasia?
- Tak? - uśmiechnęłam się zachęcająco.
- Jak będę miał jakiś problem... będę mógł do ciebie przyjść? - zapytał niepewnie.
- Oczywiście! Magister Katarzyna do spraw problemowych, smutkowych i rozterkowych zawsze chętna do pomocy - zaśmialiśmy się. 
- Dziękuję - uśmiechnął się szeroko i przytulił mnie ostatni raz.
- Mogę już iść? Harry na mnie czeka. Poradzisz sobie?
- Nie jestem aż taką ofiarą losu, żebym nie umiał się położyć, serio - powiedział niskim, poważnym głosem. Wybuchliśmy śmiechem.
- To... pa. Jeszze się zobaczymy, bo zostaję na noc - puściłam mu oczko i skierowałam się do drzwi.
- Przecież Daddy wyszedł... - zdziwił się.
- Ale ja do Hazzy - lekko się zaśmiałam, a chłopak zmarszył brwi i wydął delikatnie usta. - To już do przyjaciela nie mogę przyjść?
- Nie no, możesz, możesz - zmieszał się. 
   Wróciłam do pokoju Stylesa. Zdziwiło mnie, że nie podsłuchiwał. Znam go dobrze i to byłoby normalne dla niego zachowanie. No cóż, może dziś zrobił wyjątek? 
   Lokers pół-leżał na łóżku z laptopem na kolanach.
- Co robisz i co robimy? - zapytałam.
- Siedzę na Twitterze i nie wiem. Wymyśl coś - wyszczerzył się do mnie. Zgromiłam go wzrokiem.
- To twój dom!
- I co z tego? - nie przestawał pokazywać swoich ząbków. Przewróciłam oczami i podeszłam do biurka. Wzięłam kubek z lekko wystygłym już kakaem i usiadłam na łóżku, obok chłopaka. Zaglądałam mu przez ramię na ekran. Odpisywał fankom. 
- Nie podglądaj - oburzył się.
- Bo co? - zapytałam zazepnie.
- Grr - zawarczał niczym pies i delikatnie mnie popchnął. Nie pomyślał chyba, że nawet taki ostrożny ruch może spowodować rozlanie picia.
- Styles, uciekaj, jeśli życie ci miłe - ostrzegłam go, zaciskając zęby i oczy. Zaczął się dziko śmiać i wybiegł z pokoju. Podążyłam zaraz za nim. Ganialiśmy się po korytarzach przez dobre kilka minut, wydając niezidentyfikowane odgłosy. Wreszcie Harry wbiegł do łazienki na dole. Miał w planach się w niej zamknąć, ale biegłam tuż za nim, dzięki zemu udało mi się zatrzymać drzwi.
- Ups - mruknął, cofając się do tyłu. 
- Nie żyjesz już - syknęłam, w środku jednak nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
- Co zrobisz? Wykorzystasz mnie, czy co?
- Kusząca propozycja, ale mam lepszy pomysł - uśmiechnęłam się cwanie i wepchnęłam go pod prysznic.
- Nie! Zostaw mnie! Kasia, przepraszam! Nieee! - piszczał jak mała dziewczynka. 
- Nic z tego, mój drogi - powiedziałam i odkręciłam zimną wodę ze słuchawki. Oblałam go całego. Nagle Harold niespodziewanie zmienił wypływ wody na górną słuchawkę i przyciągnął mnie do siebie.
- O ty gnido! - wydarłam się, zamykając oczy, aby nie wleciała mi do nich woda. 
- Sama zaczęłaś.
- Nieprawda, ty zacząłeś - upierałam się.
- No może i fakt - uśmiechnął się słodko.
- A wy co? Już wspólny prysznic? - zapytał ze śmiechem Zayney, opierający się niedbale o framugę drzwi.
- Zjeżdżaj, Malik - zaśmiałam się pogodnie, wychodząc spod prysznica.
- Prawie jak Miss mokrego podkoszulka - wybuchł śmiechem mulat.
- "Prawie" robi wielką różnicę - zauważyłam, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu na twarzy.
- Masz, wytrzyj się - powiedział Harry, rzucając mi ręcznik. - Zaraz dam ci jakieś ciuchy, ok? 
- Jasne, dzięki - uśmiechnęłam się do niego. Wytarłam jako-tako włosy, brzuch, ręce i nogi, a potem poszłam z lokersem do jego pokoju.
- Powiem ci szczerze, że ze spodniami może być problem. Trochę za szeroki jestem jak dla ciebie - skrzywił się chłopak, na co zaczęłam się śmiać. - Louis prędzej by coś miał...
- Już nie kombinuj. Daj mi po prostu jakąś dużą bluzkę - przerwałam mu.
- Jak chcesz - wzruszył ramionami i rzucił mi nakrycie. Przeczytałam napis "Urodziłem się inteligentny, ale nauka mnie zrujnowała".
- Pasuje to do ciebie - nabijałam się z niego.
- Dzięki - mruknął, udając obrażonego. Wziął ubranie dla siebie. - Idź się przebrać do łazienki.
   Zrobiłam, jak kazał. Ściągnęłam z siebie wszystkie ubrania i dokładnie wytarłam mokre ciało. Narzuciłam na siebie o wiele za duży T-shirt, który sięgał mi troszkę niżej niż do połowy ud. Miałam okropnie mokre włosy, woda aż ciekła na podłogę.
- Harry! - krzyknęłam. - Masz suszarkę?
- Oczywiście, że mam. Pokażę ci, gdzie. Mogę wejść? - odpowiedział zza drzwi.
- Właź - westchnęłam. Chłopak otworzył drzwi. Stał w samych spodniach, co umożliwiło mi podziwianie jego tatuaży. Nieświadomie uniosły mi się kąciki ust. Bez problemu wyjął suszarkę z wysokiej szafki, co mi sprawiłoby spory kłopot. Dowód, że jestem strasznie niska.
- Proszę - podał mi ją ze słodkim uśmiechem.
- Dziękuję - odwzajemniłam gest i podłączyłam ją do gniazdka. Rozpoczęłam zmagania z włosami, a Hazza nadal nie wychodził z łazienki. Był we mnie wpatrzony.
- Brudna jestem? - zdziwiłam się.
- Nie, nie. Masz ładne nogi. Powiedziałem to na głos? - trzasnął się otwartą dłonią w czoło.
- Dziękuję - zaśmiałam się z niego. Westchnął głośno i przypatrywał się mojej walce.
- Może ci pomogę, niedojdo? - nabijał się ze mnie.
- Ale ty tak serio, czy żartujesz? Bo jak poważnie, to pomoc mi się przyda.
- Na poważnie. Daj to - uśmiechnął się i zabrał mi suszarkę. Po chwili włosy były już w miarę suche.
- Dobra, dziękuję, bohaterze - zaśmiałam się.
- Nagroda? - zatrzepotał rzęsami. Wspięłam się na palce i pocałowałam go delikatnie w policzek.
   Wywiesiliśmy nasze mokre ubrania na balkonie, bo było niewiarygodnie ciepło. Prawie stamtąd wypadłam, ale to już szczegół. Potem postanowiliśmy obejrzeć film. Kłóciliśmy się przez chwilę, bo Harry uparł się na film akcji, za którymi w większości nie przepadam. Ostatecznie stanęło na "Szybcy i wściekli", ponieważ jest jedynym z tego gatunku, który lubię. I tak prawie nie oglądaliśmy, ponieważ przez połowę filmu kłóciliśmy się, które auto jest lepsze czy ładniejsze. Ledwo zdążyły zacząć lecieć napisy, gdy telefon Harolda zawibrował.
- Halo? No hej, Li! Co tam? - odebrał z uśmiechem, który po chwili zszedł z jego bladej twarzy. - Jak to? Zgarniam Zayna i jedziemy. Pa.
- Co się stało? - zapytałam zdezorientowana. Harry tylko wyciągnął mnie za rękę z pokoju i wprowadził do innego. Jak się okazało, Louisa. Podał mi szybko pierwsze lepsze rurki należące do Tomlinsona. Ubrałam się w nie i wybiegłam za chłopakiem. Już był na dole wraz z Malikiem. Panikowali. 
- Chodź, szybko! - krzyknął do mnie mulat. Wykonałam polecenie i już stałam obok chłopaków. Znaleźli kluczyki od samochodu i wybiegliśmy z domu. O co tutaj chodzi?
- Nie, Harry. Ja poprowadzę - zarządził Zayn. Styles się nie sprzeczał, co zdecydowanie nie jest na porządku dziennym. Może powtórzę: o co tutaj chodzi?
- Wytłumaczy mi ktoś, co tu się, do jasnej cholery, dzieje?

*****************************
Nie za długi, za to nudny, czyli moje marzenia się spełniły ._.
Przypominam prostą zasadę: czytasz = komentujesz.

wtorek, 18 marca 2014

Chapter ten.

Nadal kawiarnia, godzina 15.55.
Kasia
"W drzwiach stał..."
... Eden Hazard, a za nim prowadzili bitwę na czochranie włosów Fernando Torres oraz Oscar. Spotkałam moich ulubionych piłkarzy drugi raz tego samego dnia! Nie mogę normalnie w to uwierzyć! Gdy tylko Eden nas dostrzegł, jego twarz rozjaśnił szeroki i promienny uśmiech. Chrząknął do chłopaków, aby się uspokoili i machnął do nich ręką na znak, żeby podążali za nim. Całą trójką podeszli do stolika, przy którym siedziałyśmy.
- Witam nasze utalentowane kobietki - przywitał się, uważnie lustrując wzrokiem Kingę.
- Hello, ladies - zalotnie uśmiechnął się Brazylijczyk.
- Hej! Dawno się nie widzieliśmy... - zaironizował farbowany blondyn.
- Czeeeeść - odpowiedziałyśmy równo z uśmiechami.
- Masz rację, faktycznie strasznie dawno - ze śmiechem przyznałam mu rację, wkręcając się w zabawę.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się stęskniłem! - teatralnie złapał się za serce.
   Chłopaki w ciszy dosiedli się do stolika, nie przerywając naszego przedstawienia. Oscar siedział na brzegu sofy, obok mnie, Eden wepchnął się między Kingę a Elizabeth, a Fernando nie przestając patrzeć się mi głęboko w oczy - obok Eli, na brzegu.
- Pablo, rozkochałeś mnie w sobie a potem opuściłeś, gdy cię potrzebowałam! Jak mogłeś? Jesteś okrutny, Pablo! - udawałam płacz i przyłożyłam lewą dłoń zewnętrzną stroną do czoła.
- Bianco, wybacz mi, proszę! Źle uczyniłem, wiem o tym. Andrea mnie uwiodła, nie potrafiłem się powstrzymać. Wybacz mi Bianco! Kocham cię! - rzucił się na kolana. Szukał czegoś w kieszeniach, ale po chwili chwycił ciastko ze stołu. - Czy wyjdziesz za mnie?
   Koniec. Nie wytrzymałam. Nikt nie wytrzymał. Cały nasz stolik zanosił się głośnym śmiechem, Camille schowała twarz w dłonie, Oscar prawie spadł na podłogę, a Elizabeth była już cała czerwona. Zauważyłam, że dzięki naszym wygłupom humor polepszył się nie tylko naszemu towarzystwu, ale całej kawiarence. Jakieś dwie nastolatki pękały ze śmiechu, czteroosobowa rodzinka również. Starsze małżeństwo patrzyło się na nas z szerokimi uśmiechami na twarzy i kręciło z dezaprobatą głową. Jedynie pewien chłopak w kapturze siedział cicho i przyglądał się nam uważnie. Nie widziałam jego twarzy, a szkoda.

Dom One Direction, godzina 18.20. 
Liam 
   Musiałem poważnie porozmawiać z Kasią. Miałem ku temu swoje powody. Oczekiwałem od niej wyjaśnień. Widziałem ją dziś. Z chłopakiem. Nie całowali się, tylko wygłupiali. Ale to nic nie zmienia, tak naprawdę. Była ze znajomymi, Kingę też widziałem. Mimo to, chciałbym, żeby informowała mnie o takich rzeczach...
   Poza tym, ze mną też jest problem. Coraz bardziej zbliżam się do Leigh-Anne. Z mulatką od imprezy rozmawiałem więcej niż ze swoją dziewczyną. Nie zdradziłem Kasi, oczywiście, ale... zastanawiałem się, czy pasujemy do siebie. Przeciwieństwa się przyciągają, ale żeby aż tak? Przecież ja jestem zrównoważonym człowiekiem, skoncentrowanym, spokojnym. A ona? Szalona, buntownicza, zanadto ambitna. Jest mi z nią dobrze, jej ze mną chyba też. Lecz czuję, że coś jest nie tak.
   Napisałem jej SMS. Na odpowiedź długo nie musiałem czekać. Martwi się o mnie? Raczej nie. Pyta co się stało? Też nie. Czuję się dziwnie...
   Szybko się przebrałem i ułożyłem włosy. Przeleciałem wzrokiem po pokoju. Znam jego każdy szczegół, każdy kąt. Często wyjeżdżamy z chłopakami w trasy, na urlopy... a jednak czuję się tu idealnie. Nie aż tak, jak w rodzinnym domu, aczkolwiek również cudownie. Mój wzrok zatrzymał się na szafce nocnej. Stała tam mała lampka, której swoją drogą nigdy nie używam, listy od fanek i pudełeczko owinięte w papier ozdobny. Tak... prezent dla mojej dziewczyny. Schowałem go do szafki, po czym ostrożnie ją zamknąłem. Siadłem na łóżku i głęboko westchnąłem. Zamknąłem oczy, aby się zrelaksować i wtedy przypomniało mi się coś. Wyciągnąłem spod łóżka futerał z gitarą. Delikatnie przetarłem dłonią wzdłuż instrumentu i uśmiechnąłem się pod wpływem wspomnień.

- Mamo, tort jest pyszny, ale mogę już otworzyć prezenty? - cieszył się słodki, dziesięcioletni chłopczyk.
- Oczywiście, syneczku - zaśmiała się kobieta.
- Daj, pomogę ci, niedojdo - nabijała się z niego trzynastoletnia brunetka.
- Nicole! To jego dzień, jego urodziny! Chociaż dzisiaj dajcie chłopakowi spokój - skarciła ją matka, przewracając oczami.
- Przepraszam, mamo! - wyszczerzyła się.
- Wow, klocki Lego! - ucieszył się chłopiec.
- Mój pomysł! - dumnie odrzuciła grzywkę dwunastoletnia blondynka.
- I piłka! Ale super, dziękuję! - zawołał radośnie. - Będę mógł ćwiczyć i będę lepszy od chłopaków!
- My cię tu już wyćwiczymy - siostry puściły mu oczko.
- Mamy jeszcze jeden prezent - poinformowała chłopca matka.
- Jeszcze? Jeju, dużo tego!
- Proszę - wręczyła mu duże pudło. Od razu zaczął rozrywać papier razem z równie zaciekawionymi, starszymi siostrzyczkami. 
- Gitara? Mamo, jesteś cudowna! Zawsze o niej marzyłem! Tylko kto mnie nauczy grać? - zmartwił się od razu.
- O to się nie martw, skarbie! Załatwimy ci lekcje - wyjaśniła ze szczerym i czułym uśmiechem jego rodzicielka. Chłopiec rzucił się jej z radości na szyję i obkręcili się wokół własnej osi.

   Ta gitara zawsze będzie mi przypominać moje pamiętne, dziesiąte urodziny. Kochana mamusia, zawsze chciała, żebym stawiał kroki w kierunku muzycznym. Ona jedyna we mnie wierzyła, gdy cała reszta zwątpiła. Nawet siostry już się ode mnie powoli odwracały, ale ona zawsze była przy mnie. Jestem z nią bardzo związany, ale rozumiem, że kariera przeszkadza w stałych kontaktach. Matka również, ale i tak staramy się rozmawiać codziennie. Jest najważniejszą kobietą w moim życiu. Kasia stoi zaraz u jej boku... chociaż sam już nie wiem.

Ta sama chwila, piętro niżej.
Kasia
   Byłam strasznie ciekawa, co się stało. Czasem nie umiałam zrozumieć Liama, ale tak to już jest. Jednym razem wystarczy jedno krótkie spojrzenie, a innym nawet po wyjaśnieniach nie wiadomo, o co tak naprawdę chodzi.
   Wyszłam z domu, uprzedzając o tym Szynakę. Szybkim krokiem szłam do chłopaków, rozmyślając. Może coś zrobiłam nie tak? Tylko co? Widzieliśmy się wczoraj, od tego czasu nic złego nie zrobiłam! Nie wiedząc kiedy, pokonałam całą drogę i już stałam pod odpowiednimi drzwiami z ręką uniesioną do dzwonka. Niepewnie go nacisnęłam, usłyszałam jak wewnątrz rozlega się donośny dźwięk.
- Już otwieram! Kasia? Co ty tutaj... - Harry gwałtownie otworzył drzwi.
- Też cię miło widzieć, Harold! - powiedziałam sarkastycznie.
- No cześć, cześć. Wchodź. Do Liama? - zapytał... ze znudzeniem?
- Taaak, podobno coś się stało i musimy pogadać - wyjaśniłam. - A tak w ogóle, to... TULIMY!
- Teletubisie mówią HEJOO - wybuchnęliśmy śmiechem, przytulając się. Chłopak podniósł mnie lekko i okręciliśmy się wokół własnej osi.
   Zostawiłam lokowatego w salonie i pobiegłam po schodach na górę. Zatrzymałam się przed drzwiami z przyczepioną jasnobrązową karteczką. Było na niej napisane "Daddy Direction!" a wokoło kilka żółwi i serduszek. Odruchowo spojrzałam na pozostałe drzwi. Na każdych było napisane i narysowane coś innego. Oni sami to zrobili, czy fanka?
   Wracając do tematu. Stałam przed tymi drzwiami i nie potrafiłam zapukać. Cała odwaga i pewność siebie odeszła, odleciała jakby z powiewem letniego wiatru. Wreszcie zebrałam się w sobie i już chciałam uderzyć delikatnie piąstką w drewno, lecz usłyszałam dźwięki gitary i cichy śpiew. Cicho utworzyłam drzwi i weszłam do środka, opierając się o nie plecami.

I had a dream the other night, / Pewnej nocy miałem sen,
About how we only get one life, / O tym, że mamy tylko jedno życie,
It woke me up right after two, / Obudziłem się po drugiej,
I stayed awake and stared at you , / Nie zasnąłem, wpatrywałem się w Ciebie,
So I wouldn’t lose my mind / Żeby nie zwariować.
 
   Uśmiechnęłam się czule widząc jego wczucie w to, co robi. Brał sobie słowa do serca, dokładnie myślał nad każdym akordem. Był idealny, jak zawsze.

You've got something I need, / Masz coś czego potrzebuję,
In this world full of people there’s one killing me / W świecie pełnym ludzi, jest coś co mnie zabija.
And if we only die once I wanna die with you / Jeżeli umrzemy tylko raz, chcę umrzeć razem z Tobą.

   Poczułam pieczenie pod powiekami. Zamrugałam kilkakrotnie, nie przestając się uśmiechać. A jeśli to do mnie?

If we only live once, I wanna live with you. / Jeśli mamy tylko jedno życie, chcę je przeżyć z Tobą.

   Dokończyliśmy razem. Liam prawie niedostrzegalnie podskoczył ze strachu. Szybko obrócił się w stronę drzwi, przy których stałam i lekko uśmiechnął na mój widok.
- Chciałeś pogadać, więc oto jestem - przywitałam się i usiadłam obok niego, dając całusa w policzek. Uśmiechnął się. Sztucznie. Nie było go stać na szczery i radosny gest. W jego oczach nie błyskały te iskierki, które tak bardzo mnie przyciągały. Mogłam w nich dostrzec jedynie smutek, obawę, niezdecydowanie? Nie potrafiłam go rozszyfrować. Unikał mojego wzroku. Coś go widocznie trapiło. Tylko co? Musiałam się jak najszybciej dowiedzieć. Nie chciałam, żeby był smutny. Kochałam patrzeć w jego cudowne, głębokie oczy, lecz gdy widziałam w nich ten cholerny smutek, diametralnie zmieniały się moje odczucia co do tego. Nienawidziłam. Jedyne czego zawsze chciałam w takich chwilach, jak ta, to rozweselenie go, przytulenie, pocałunek. Wszystko, byle już nie tryskał smutkiem w każdą stronę świata.
- Kochanie... co się stało? - jego humor od razu mi się udzielił.
- Kim był ten gościu w kawiarni? - zapytał bez ogródek.
- Który? - przewróciłam oczami.
- Ten z którym tak zawzięcie rozmawiałaś i się bawiłaś - powiedział poważnie i ostro.
- Nadal nie wiem, o którym mówisz. Było ich trzech.
- A co z nimi robiłaś? Dlaczego ja nic nie wiem? - pytał, nie czekając na odpowiedzi. - Nie chcę, żeby to zabrzmiało, jakbym ci nie dawał spędzać czas z innymi, ale chciałbym wiedzieć chociaż, kim oni są - dodał, widząc moją minę.
- Od początku? Mam ci opowiedzieć cały dzień i jak doszło do tego spotkania? - spytałam. Pokiwał głową.
- Najlepiej.
- No to... dziś trening miałyśmy z chłopakami z Chelsea. Już wtedy trochę rozmawiałam z Oscarem, ale niezbyt długo. Potem dziewczyny chciały gdzieś wyjść, no to poszłam ja, Kinga, Camille i Elizabeth. Byłyśmy w kinie, na zakupach, a potem poszłyśmy do tej kawiarenki. Siedziałyśmy chwilę i doszedł do nas ten Oscar, Fernando Torres i Eden Hazard. Wszyscy to zawodnicy Chelsea. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, powygłupialiśmy się... Na koniec chcieli jeszcze odwieźć nas do domu, ale chciałam z Kingą się przejść - wytłumaczyłam mu wszystko. Nagle coś mnie tknęło.
- A skąd ty wiesz, że ja tam byłam?!? - dodałam z wyrzutem. - Śledzisz mnie, czy co?
- Zwariowałaś?!? Myślisz, że byłbym zdolny do czegoś takiego? - prychnął.
- Nie wiem czego mogę się po tobie spodziewać, skoro już masz wyrzuty i jesteś zazdrosny o każdego chłopaka. Może jeszcze powiesz, że kręcę z Harrym? - poderwałam się z łóżka.
- Nie zdziwiłbym się - syknął, kierując nienawistne spojrzenie w moją stronę.
- Jak możesz? - szepnęłam i wybiegłam z pokoju.
   Tego już było za wiele. Łzy bez mojego pozwolenia spływały po policzkach. Odnalazłam szybko drzwi z zieloną karteczką, na której było napisane "Hazza!" i narysowane dookoła kotki. Zapukałam mocno i gwałtownie. Dostałam pozwolenie, więc wpadłam do środka. Styles leżał na łóżku z głową w poduszce. Na mój widok poderwał się i podbiegł.
- Przytul - szepnęłam tylko i już wtulałam się w tors chłopaka, ciągle płacząc i mocząc mu przy tym koszulkę.
   O nic nie pytał, mimo, że był ogromnie ciekaw. To w nim uwielbiałam. Wiedział, że milczenie jest w tej chwili najlepsze, więc nie przerywał ciszy panującej między nami. Wcale nie była ona niekomfortowa, wręcz przeciwnie. Uspokajał mnie, gładząc przy tym moje włosy i przytulając do nich głowę.
- Co on ci zrobił? - odepchnął mnie, trzymając za ramiona. Cały czas patrzył mi głęboko w oczy. Sam był bliski płaczu.
- Liam nie potrafi mi zaufać, a to jest przecież najważniejsze w związku! Oskarża mnie, że zdradzam go z kolegami, bo byłam z nimi na kawie. A co najgorsze... powiedział w dodatku, że nie zdziwiłby się, gdybym jeszcze go zdradziła... z tobą - wyjaśniłam mu wszystko.
- Nie wierzę - szepnął Harry, kręcąc głową i przyglądając mi się. Rzuciłam mu się na szyję.
- Dziękuję. Za wszystko. Jesteś najlepszy - szepnęłam w jego obojczyk.
- Nie dziękuj. Jesteś dla mnie bardzo ważna, to mój i Payna obowiązek, by o ciebie dbać. A skoro on go zaniedbuje... - spojrzałam na niego uważnie.
- Jesteś cudowny - uśmiechnęłam się szeroko, patrząc w jego śliczne zielone oczy.
- Wiem przecież. W końcu jestem Harry Edward Styles urodzony dnia 1 lutego 1994 roku - puścił mi oczko i ucałował czule w czoło. - Posiedzisz jeszcze?
- Z tobą? Zawsze, wszędzie, o każdej porze dnia i nocy! - zaczęliśmy się śmiać.
- Ej, a może odwiedzimy nasze kaleki? - zaproponował, nadal nie mogąc powstrzymać śmiechu.
- Dobry pomysł! Jedźmy - mrugnęłam do niego i już po chwili siedzieliśmy w samochodzie, śpiewając piosenki z radia.

Szpital św. Anny, godzina 19.15.
Harry
   Dojechaliśmy już na szpitalny parking. Zgasiłem silnik i szybko opuściłem samochód, po czym obiegłem samochód i otworzyłem Kasi drzwi, jak na dżentelmena przystało. Wdzięcznie się do mnie uśmiechnęła i stanęła obok mnie. Weszliśmy do środka budynku. Powiedzieliśmy recepcjonistce kim jesteśmy, a ona podała nam numer sali Louisa. Niepotrzebnie, gdyż oboje doskonale go pamiętaliśmy. Wjechaliśmy windą na 3 piętro a następnie skierowaliśmy się na prawo. Kasia delikatnie zapukała do drzwi i je otworzyła. Zastaliśmy tak smacznie śpiącego Tomlinsona. Usiadłem na niewygodnym, plastikowym krzesełku zaraz obok łóżka, a blondynka rozłożyła się na małej sofie pod ścianą.
- I co teraz? Czekamy aż się obudzi? - zapytała szeptem.
- Chyba nie warto, chodźmy do Majki - odpowiedziałem trochę głośniej.
- Co nie warto?!? Ani mi się ważcie mnie opuszczać! Wiecie jak tu jest nudno tak leżeć całymi dniami? - podniósł się Louis.
- Stary, nie strasz mnie tak - skarciłem go.
- Nie taki stary, to tylko 3 lata różnicy! Wiesz co? Foch! Jak leci, Kasiu, Kasieńko, Kasiuleńko? - wyszczerzył się do niej.
- Ej! - oburzyłem się.
- Nie drzyj mordy, bo lekarz przyjdzie - upomniał mnie brunet.
- Jak się czujesz? - zapytała Kasia.
- Wspaniale, wręcz idealnie. Ale te chamy oczywiście wypuścić mnie nie chcą! Niestety... koncert zagracie beze mnie - posmutniał nagle. Westchnąłem niezadowolony.
- Proszę się uśmiechnąć, panie Tomlinson! To rzadki widok, jak jesteś smutny, ale jakoś nie mam go ochoty oglądać. No już, uśmieeech! - od razu się rozpromienił. Ja również, widząc próby ułożenia ust chłopaka w uśmiech.
- No i taki mi się podobasz, kotku - wysłałem mu buziaka w powietrzu.
- Ty mi się tam podobasz w każdym wydaniu, kochanie - puścił mi oczko.
- Co? - dziewczyna skamieniała. Jej mina była bezcenna. Czyżby wzięła na poważnie nasze wygłupy?
- Ej... ty serio... serio myślałaś... że my...? - spytałem między napadami śmiechu.
- O co ty nas oskarżasz? Obrażamy się! - stwierdził Louis i skrzyżował ręce na piersi, spoglądając w sufit. Zrobiłem to samo, dodatkowo zarzucając grzywką i zakładając nogę na nogę.
- Chłopaki, serio się teraz fochniecie? - Kasiek zrobił minę "no bez jaj!".
- Tak.
- No to co mam zrobić? - przewróciła oczami. W tym samym momencie pokazaliśmy z Lou na swoje policzki. Zaśmiała się donośnie z naszej zgodności.
- Ehkem - odchrząknąłem.
- Nadal czekamy - dodał Tommo.
- Louisie Wiliamie Tomlinsonie, chciałam ci przypomnieć o istnieniu takiej kobiety o imieniu Eleanor! - zauważyła z uniesionym palcem.
- Nie będzie zła, jestem pewien - uśmiechnął się zadziornie.
   Solka pokiwała głową z dezaprobatą i szybkim krokiem podeszła do Louisaa, po czym dała mu krótkiego całusa. Już chciała zrobić to samo ze mną, ale znacząco pokazałem na swoje nogi. Popatrzyła na mnie ze złowrogą miną, na co się tylko cwaniacko uśmiechnąłem. Usiadła mi na kolana, zarzuciła ręce na szyję i słodko pocałowała w policzek. Od razu twarz mi się rozjaśniła. Objąłem dziewczynę w pasie, dając do zrozumienia, że ma się nie ruszać. Rzuciła mi ostre spojrzenie, ale po dostrzeżeniu mojego szerokiego uśmiechu, złagodziła je. Teraz patrzyła na mnie z czułością. Oparła głowę na moim ramieniu i w takiej pozycji pozostaliśmy do końca odwiedzin u Louisa.

Dom One Direction, godzinę wcześniej
Liam
   Wybiegła. Zawaliłem sprawę, przesadziłem. Jak mogłem ją oskarżyć o coś takiego? Nie to chciałem zrobić, chciałem tylko, żeby zrozumiała. Zrozumiała, że jestem o nią zazdrosny przez tą miłość, że chciałbym wiedzieć, z kim ona się zadaje. Nie zasługuję na taką dziewczynę, skoro traktuję ją w ten sposób... Potrzebowałem teraz rozmowy. Musiałem się komuś wyżalić. Wszedłem na skype, wcześniej pisząc SMS do Leigh-Anne. Tak, ona jest zdecydowanie najlepszą osobą do pogadania w tej chwili. Nie dość, że pocieszy, to może coś doradzi? W końcu sama jest dziewczyną.
- Heeeej! - ucieszyła się na mój widok.
- Cześć - uśmiechnąłem się. - Mam problem, pomożesz?
- Oczywiście! Jeszcze się pyta... Co się stało?
- Pokłóciłem się z Kasią. Widziałem ją z jakimś kolesiem w kawiarni i chciałem sprostować sprawę, poprosić żeby mówiła mi z kim się spotyka i takie tam... A tymczasem się zdenerwowałem i jeszcze ją oskarżyłem, że... że mnie zdradza. W dodatku, że normalne dla niej byłoby, gdyby miała romans z Harrym... Boże, Leigh, co ja zrobiłem? - zapytałem rozpaczliwie.
- Liam... jako kobieta uważam, że powinieneś z nią porozmawiać i ją przeprosić. Bo tak nie myślisz, tylko ci się wyrwało? Tylko nie dziś, musisz dać jej ochłonąć. Umów się z nią na jutro.
- Tylko, że jutro jest koncert!
- Czy koncert trwa cały dzień i nie macie nawet kilku minut, żebyś do niej zadzwonił? Człowieku, chcesz się z nią pogodzić, czy nie? - zapytała ostrym tonem.
- No chcę... - grymas nie schodził mi z twarzy. - Wiesz co? Ja na nią nie zasługuję.
- Nie mów tak! - przerwała mi. - Jesteś wspaniałym, zabawnym, kochającym facetem. Potrafisz pocieszyć, jesteś zawsze rozważny i masz największe serducho ze wszystkich na świecie! Więc błagam cię, nie mów, do cholery, że na nią nie zasługujesz! Co najwyżej Kaśka nie zasługuje na ciebie jeśli tego nie dostrzega ani nie docenia!
   Siedziałem nieruchomo. Może Leigh ma rację?
- Serio twierdzisz, że taki jestem? - zapytałem zadziornie, zmieniając trochę temat. 
- No... wiesz... Pewnie nie ja jedna tak sądzę... - spuściła głowę. Zaśmiałem się.
- Miło!
- Mówisz, że jutro koncert. Jak samopoczucie? Gardełko gotowe?
- W pełni. Czuję się świetnie, na pewno nie zachoruję - uśmiechnąłem się.
- To świetnie! Fanki będą... - i nagle coś urwało. 
   Straciłem internet. No super! Zszedłem do naszego gabinetu na dole, gdzie mieliśmy ruter. Zepsuł się. Cudownie! Telefon mi się rozładował, a Zayn ma moją ładowarkę, więc tam na Skype nie wejdę. Zostało mi tylko jedno wyjście. Internet sąsiadów. Szybko wyszukałem dostępne sieci Wi-Fi na netbooku. "Julka1-3_1994" Serio? Zabezpieczona hasłem... Myśl, Payne, myśl! Julka to córka pana Collinsa urodzona w 1994 roku, więc hasło pewnie będzie coś z jego żoną. Jak ona się nazywała? Linda! Tylko, cholera, co dalej? A może pójdę do niego i zapytam o to hasło, a nie się będę włamywać? Taaa... to chyba lepszy pomysł. Wziąłem netbooka i wybiegłem z domu. Zadzwoniłem dzwonkiem przy furtce. Mężczyzna około czterdziestki z uśmiechem wyszedł mi na powitanie.
- Dzień dobry, Liam!
- Witam, panie Collins. Mam do pana pewną... nietypową prośbę - zacząłem niepewnie.
- Jaką? - zachęcił do mówienia.
- Ruter od internetu nam się zepsuł i... czy mógłby pan wpisać mi hasło w netbooku?
- Ależ oczywiście! Żaden problem. Nawet mogę ci zapisać to hasło, to reszta chłopaków będzie mogła się podłączyć. Naprawdę, to żaden problem! - uśmiechnął się życzliwie.
- O, dziękuję panu! Życie nam pan uratował - zaśmialiśmy się obydwaj. 
- Hasło to LindusiaLove73, zapisz sobie - uśmiechnął się, a ja wróciłem do domu. Tak, mogłem się spodziewać czegoś takiego...

Dom dziewczyn, godzina 18.30
Kinga
   Kasia gdzieś sobie poszła, zostawiła mnie samą... nudzi mi się! Weszłam na Twittera. Nie mogłam uwierzyć, w to, co tam zobaczyłam. Wszystkie Directioners już chyba wiedzą, że jestem dziewczyną Nialla. Zrobiły mi akcję #DirectionersShippNinga. Jeju, jak słodko! Przybyło mi mnóstwo nowych followersów. Napisałam tweeta z podziękowaniami. Tak szczerze, to nie myślałam, że fani chłopców przyjmą mnie z otwartymi ramionami. Bałam się hejtów, gróźb... ale jest świetnie. Już chwyciłam telefon, by napisać o tym Niallowi, gdy zaczął wibrować. O wilku mowa, dzwonił Horan.
- Halo?
- Cześć, kochanie! Siedzisz właśnie w swoim pokoju i się nudzisz, bo Kaśka wyszła, zgadłeeem? - mówił tak szybko, że ledwo go zrozumiałam.
- Jesteś medium, czy co? Zgadza się - zaśmiałam się do telefonu, krążąc wzrokiem po pokoju.
- Pójdziemy do kina? Proooszęęęę - już widziałam te jego słodkie oczka. 
- Ty się jeszcze pytasz? Oczywiście! - ucieszyłam się. - Ej, widziałeś akcję na Twitterze?
- Jaką akcję? - zdziwił się.
- Directionerki już wszystko o nas wiedzą, one chyba są jakimiś ninja.
- Ale jaka to akcja? - dopytywał.
- Wejdziesz na Twittera to zobaczysz. Przy okazji możesz dać komuś follow. Tak ode mnie, bo cię proszę - uśmiechnęłam się słodko, mimo że blondyn nie mógł tego dostrzec.
- No dobra, dobra - naburmuszył się trochę.
- To ja się przebiorę i do was podskoczę, ok?
- Dobrze, czekam w takim razie - wysłał mi całuska i się rozłączył. Ech, cały Niall. Wiecznie w biegu, nic na spokojnie...
   Wyjęłam z szafy wygodne ubrania. Uśmiechnęłam się na sam widok bluzki, tak bardzo przypominała mi czasy, kiedy marzyłam by mieć chociaż autograf Nialla. A teraz? Teraz mam jego numer, dzwonimy do siebie cały czas... no i przede wszystkim jest moim chłopakiem! Teraz do mnie dotarło, jak bardzo to jest nieprawdopodobne, jak wielkie mam szczęście mając go przy boku. Co druga nastolatka na świecie pewnie mi teraz zazdrości. Wiele dałoby wszystko, żeby ich chociaż zobaczyć na żywo, a co dopiero znać i przyjaźnić się z nimi... 
   Przebrałam się szybko i związałam włosy w wysokiego kucyka. Zrobiłam delikatny makijaż i zeszłam na dół. 
- Telefon jest, chusteczki są, tusz do rzęs jest, błyszczyk jest, klucze są... Chyba wszystko mam - wzruszyłam ramionami i zamknęłam drzwi od zewnątrz. Ruszyłam spokojnym krokiem, lustrując uważnie okolicę i wdychając świeże powietrze. Przyglądałam się uważnie każdemu przechodniowi, których było tutaj niewielu. No tak, mieszkamy w spokojnej części miasta. Wyszłam na główną ulicę. Świat się zmienił. Mnóstwo samochodów i przechodniów, hałas, mocny zapach kawy ze Sturbucks... Miałam ochotę się napić, ale to bez sensu. Może namówię Nialla, żebyśmy tutaj zaszli? Moje przemyślenia przerwały pewne dwie dziewczyny.
- Przepraszam! Kinga? Kinga Szynaka? - zapytała jedna.
- Tak... a o co chodzi? - byłam zdezorientowana.
- Możemy z tobą zdjęcie? - poprosiła druga.
- Prosimy! - dodała druga z podekscytowaniem.
- Jasne - otworzyłam szerzej oczy ze zdumienia, ale po chwili już robiłam głupie miny do aparatu.
- Dzięki! - pisnęła, ukazując słodkie dołeczki.
- Masz dołeczki prawie jak Harry - zażartowałam.
- Nie no, aż takie boskie nie są - zaśmiała się.
- Ogólnie to Niall jest mój, ale z taką fajną dziewczyną jak ty, mogę się podzielić - puściła mi oczko ta druga, na co wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Przepraszam, śpieszę się. Paaa! - pożegnałam się i odeszłam, machając im. To uczucie, gdy podchodzą do ciebie nieznajome osoby i proszą o zdjęcie czy autograf jest takie... inne, cudowne, nadaje chęć do życia. Chociaż z chłopakami nie chciałabym się zamieniać. Ich już te fanki dręczą czasem. Przesadzają. 
   Chwilę później już skręcałam w ulicę chłopaków. Puściłam sygnał do Horana na znak, żeby wyszedł przed dom. Zrobił to zdecydowanie szybciej, niż się spodziewałam, przez co rozglądał się dookoła, aby mnie dostrzec. Ale fajtłapa mnie nie zauważyła. Rozpędziłam się najbardziej jak mogłam i wskoczyłam mu na plecy, w momencie kiedy się odwrócił.
- 1:0 dla mnie, Horan! - nabijałam się z niego. 
- Wiesz co? Foch - zrobił obrażoną minę i puścił moje nogi. Nie przemyślał chyba tego, ponieważ boleśnie upadłam na chodnik.
- Ałłł - syknęłam.
- Boże, kochanie! Nic ci się nie stało? Przepraszam! - ukucnął obok mnie z przerażoną miną. Zaśmiałam się z jego troski.
- Tylna część ciała mnie troszkę boli, ale jest w porządku - wybuchnęliśmy śmiechem. Blondyn wstał i podał mi rękę przyciągając do siebie i całując. Uśmiechnęłam się słodko do chłopaka.
- Kocham cię, wiesz? - szepnął mi prosto do ucha, nie mając zamiaru powiększyć odległości między nami. 
- Wiem, ale ja ciebie mocnej - dałam mu krótkiego całusa.
- Nie byłbym taki pewny - puścił mi oczko, odsuwając się krok do tyłu.
- Idziemy?
- Oczywiście - złapał mnie za rękę i ciągle się uśmiechając prowadził na przód. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Z jednej strony on jest takim małym, słodkim skrzacim dzieckiem. Z drugiej... dojrzałym, przystojnym Irlandczykiem. Te dwie grupy cech są sobie kompletnie przeciwne, a jednak on ma je wszystkie na raz. Niemożliwe, lecz mimo wszystko prawdziwe. Niall jest zabawny, pomocny, miły, przyjacielski, wrażliwy, szczery, kochany... czego chcieć więcej? W dodatku te jego cudowne, niebieskie oczy. Skoro ideały nie istnieją, to jakim cudem Horan jest prawdziwy?
- O czym tak myślisz?
- O tobie. Właśnie stwierdziłam, że jesteś idealny - wyznałam. Z uśmiechem spuścił głowę. Pocałowałam go w policzek. Spojrzał na mnie i wpatrywał się we mnie. Oblizałam zaschnięte wargi. Uznał to za znak (nie przeczę, że tak nie było) i wpił się w nie zachłannie, stając w miejscu. 
- Masz takie śliczne oczy, cudowne. Wiesz o tym? - spytał trzymając mój podbródek.
- Niebieskie oczy mają to do siebie, że są ładne - zaśmiałam się i dałam mu przelotnego całusa. - Chodźmy już! Nie mogę się doczekać, na jaki film pójdziemy!
   W kinie byliśmy po około 10 minutach. Kilka fanek nas po drodze zatrzymywało. Niektóre życzyły nam szczęścia, a inne kleiły się do Nialla łypiąc na mnie nienawistnym spojrzeniem. Nie obchodziło mnie to, bo niby po co mam przejmować się cudzą opinią? Gdy byliśmy już w środku budynku i naradzaliśmy się, jaki film obejrzeć, zauważyłam w dali biegającego chłopczyka. Był zdezorientowany, jakby się zgubił. W pewnym momencie się przewrócił i zaczął cicho płakać. Podbiegłam do niego i przykucnęłam obok.
- Wszystko w porządku? Co się stało? Zgubiłeś się?
- Kolano mnie boli... Nie wiem, gdzie jest mój brat z dziewczyną... Stali tam i teraz ich nie ma - tłumaczył bezradnie.
- Daj, pomasuję - uśmiechnęłam się przyjaźnie. - Jestem Kinga, a ty jak masz na imię?
- Lucas, miło mi cię poznać - wystawił rękę w moją stronę, szybko ją uścisnęłam.
- Idziemy poszukać brata? - zaproponowałam. Przytaknął głową. - Jak oni wyglądali?
- Jaden Smith. Kojarzysz?
- Taaak - odpowiedziałam zdezorientowana.
- To on - mrugnął do mnie. Byłam zszokowana.
- Huh, ok. Tak więc pędzimy na poszukiwania! - wzięłam chłopca na ręce. Migowo przekazałam Horanowi, że zaraz wrócę, ale uparcie podbiegł do mnie i Lucasa.
- Nazywam się Niall - uśmiechnął się do chłopca.
- Lucas - odwzajemnił gest.
- Szukamy Jadena Smitha, to jego brat - wyjaśniłam.
- Spoko. Lucas, wskakujesz do mnie na barana? - zaproponował blondyn. Młody Smith energicznie pokiwał głową. Oddałam go w ręce mojego chłopaka. Wyglądali słodko.
- Jaden na celowniku! - krzyknął mały w pewnym momencie. Wybuchnęłam głośnym śmiechem.
- Widzisz go? Gdzie? - nie zapominał o naszej misji blondasek.
- Tam, na ławce - pokazał palcem przed siebie. Podeszliśmy do nastolatka i jego dziewczyny.
- Ładnie to tak pozbywać się brata? - zaczepiłam go z szerokim uśmiechem. - Kinga - wyciągnęłam dłoń.
- Jaden - uścisnął ją delikatnie. 
- Kinga - uśmiechnęłam się również do dziewczyny.
- Kylie - przywitała się od niechcenia. Niall również serdecznie przywitał się z parą i "oddał" im chłopczyka. 
- Mogę... mogę prosić o zdjęcie? - zapytałam niepewnie starszego Smitha.
- Jasne - uśmiechnął się szeroko. Kylie zrobiła nam dwa zdjęcia - jeden moim telefonem, a drugi jego. 
- Dzięki. Mam nadzieję do zobaczenia! - pożegnaliśmy się. Szybko z Niallem pobiegliśmy po popcorn i colę, gdyż mieliśmy już tylko 5 minut do rozpoczęcia seansu. Jak na złość, kolejka była długa. Nie mogliśmy odpuścić, przecież film w kinie bez tych przysmaków to jak impreza bez muzyki. Wreszcie po kilku minutach dostaliśmy swoje zamówienie. Jak szaleni wbiegliśmy na salę kinową, popychając się na boki. Na szczęście jeszcze leciały reklamy. Nie mogliśmy znaleźć naszego miejsca, ale chwilę później już siedzieliśmy wtuleni w siebie podjadając sobie nawzajem popcorn. Okazało się, że blondyn wybrał "Piękne istoty". Nie miałam zaszczytu oglądać tego wcześniej, ale widziałam zwiastuny w telewizji. Od początku chciałam się wybrać na ten film, a Horan dał mi taką możliwość. 

- I jak się podobało? - zapytał mnie gdy wyszliśmy już na dwór.
- Jeju, to było świetne! Jeden z najlepszych filmów, jakie widziałam. Pewnie obejrzę go jeszcze z tysiąc razy - zaśmiałam się. Zadrżałam lekko pod wpływem zimna, co nie umknęło uwadze chłopaka.
- Zimno ci - bardziej stwierdził niż spytał. Zdjął swoją bluzę i okrył nią moje ramiona. Objął mnie w pasie, przyciągając mocno do siebie. Oparłam głowę na jego ramieniu. Było już bardzo ciemno, latarnie dawały słabe światło. Księżyc odbijał swój blask w tych ślicznych, głębokich, niebieskich oczach chłopaka, które tak bardzo kochałam. Kochałam jego.

Autorka
   Zakochani spacerowali tak beztrosko po ulicach Londynu. Liczyli się tylko oni, nic poza tym. Tak twierdzili. Może jednak zmieniliby zdanie, gdyby dowiedzieli się, że pewien chłopak, ich przyjaciel, właśnie walczy o życie, a oni nic z tym nie robią?

*****************************
Kompletnie mi się nie podoba.  :/
Sorry, że nie ma nic praktycznie o Majce i Maliku, następnym razem postaram się więcej napisać :c
Do następnego xx


 

środa, 12 marca 2014

Chapter nine.

Szpital św. Anny, godzina 5.50.
Oczami Louisa.
   Obudziłem się. Chwila, to ja się kładłem spać? Otworzyłem z trudem oczy. Czułem się jak po grubym melanżu. Chociaż w sumie, to po nim byłem... Ale coś jest nie tak. Dlaczego wszędzie jest tak jasno? Widzę coś, ale nie jestem w stanie zidentyfikować co. Wszystko dookoła jest takie rozmazane. Zamknąłem oczy. Światło raziło mnie, więc nie widziałem sensu się męczyć. Spróbowałem coś sobie przypomnieć. Nic. Totalna pustka. Nagle coś mnie ruszyło. Światło... światło! Tak, to jest to! Impreza, powrót w środku nocy... światło, a zaraz po nim ciemność.
   Jeszcze raz spróbowałem otworzyć oczy. Z trudem, ale się udało. Pierwsze, co zauważyłem, to Zayna i Harrego siedzących przy moim łóżku.
- Jestem w szpitalu? Miałem wypadek, tak? - wymamrotałem. Nagle poczułem ogromny ból w prawej ręce. Spojrzałem na nią, z trudem podnosząc bolącą głowę. - Co z tym?
- Tak... jesteś w szpitalu, mieliście wypadek. Masz złamaną rękę i silne obicie czaszki - wyjaśnił mi Styles, a na koniec westchnął.
- Masz szczęście, że nie wykryto guza mózgu, ani nic takiego - dodał Malik.
- A co z dziewczynami? - zapaliła mi się nagle czerwona lampka.
- Kinga jest tylko poobijana, bo siedziała z tyłu, za tobą. Samochód uderzył bardziej w przód... wręcz w drzwi Majki... - ostatnie słowa wyszeptał Hazza.
- Ale co z Majką?!? Żyje, prawda? - przestraszyłem się. Spojrzeli na siebie.
- Tak - mruknął lokowaty chłopak.
- Nie przebudziła się po operacji... Lekarz nie wie, czy się przebudzi - szepnął Zayn, któremu zaszkliły się oczy. Mi od razu łzy spłynęły po policzkach. Zależało mi na niej. Tak bardzo zależało...
- Boże, to niemożliwe... Niech to będzie tylko sen - ledwo słyszalnie szeptałem, choć miałem ochotę krzyczeć na cały głos.
- Też byśmy tego chcieli. Każdy by tego chciał - stwierdził Harry.
- Chłopaki! Ogarnijmy się, bo gadamy, jakby ona już umarła! Żyje i wybudzi się! Ja to... czuję - ostatnie słowo Zayney dodał niepewnie, w przeciwieństwie do reszty.
- Jak to czujesz? - nie rozumiałem.
- Mam wrażenie... że coś mnie z Majką łączy. Nie mam pojęcia co, ale się dowiem. Może tak po prostu mam takie przeczucia... lecz czuję, że to coś większego - mamrotał.
- Ok, to dziwne - uniósł jedną brew Hazza.
- Masz rację. Ale pogadajmy o czymś innym, dobra? - zaproponowałem.
- O, już się Pan obudził! - do sali wszedł uśmiechnięty doktor. Radość tryskała od niego na kilometr, nie mogłem nie odwzajemnić tego gestu.
- Tak, jak widać.
- Dawno? - uniósł brwi do góry.
- Jakieś 5 - 10 minut temu - odpowiedział za mnie Harold, ukazując swoje dołeczki.
- Czyli przyszedłem w samą porę - zaśmiał się lekarz. - A jak się pan czuje?
- Dobrze. Ale strasznie boli mnie ręka, no i nie mogę za bardzo podnosić głowy - skrzywiłem się.
- Ach, miał Pan barzo obity tył czaszki, Panie Tomlinson, więc to normalne, niczego innego nie można oczekiwać. Zapewne jutro głowa już przestanie boleć, a jeśli chodzi o rękę... będzie trzeba przetrzymać 2 tygodnie w gipsie - wyjaśnił mi wszystko.
- Rozumiem. A kiedy będę mógł wyjść ze szpitala? - dopytałem.
- Pojutrze mamy koncert! - spanikował nagle Malik.
- Niestety, ciężko będzie aby Pan Tomlinson mógł wyjść do tego czasu. Możliwe będzie to dopiero za jakieś 5 dni, gdy wszystko przebadamy i zyskamy pewność, że wszystko jest w porządku. Naprawdę mi przykro, ale ten koncert będą Panowie musieli zagrać bez kolegi - wzruszył bezradnie ramionami.
- Na pewno nie da się tego przyspieszyć? Albo żeby Louis po prostu wyszedł na koncert, a potem wrócił na badania? - Harry proponował wszystko, co mu przyszło na myśl. Ja milczałem.
- Druga opcja jest bardziej możliwa. Jutro Panowie przyjdą?
- Oczywiście!
- Więc jutro przedstawię Panom całą sytuację. Dziś jedyne co mogę obiecać, to że zrobimy wszystko aby wystąpił Pan na koncercie - zwrócił się do mnie.
- Dziękuję - uśmiechnąłem się, a doktor wyszedł.
- Cholera jasna, musisz być na koncercie! - denerwował się Zayn.
- Już wyluzuj. Zrobią wszystko, to zrobią wszystko. Jak nie wyjdzie, to ten jeden koncert będzie beze mnie. Dacie sobie radę, wierzę w was - uśmiechnąłem się pewnie.
- Ale koncert One Direction bez ciebie, to już nie jest koncert One Direction! - oburzył się Harold.
- Prawdziwe Directioners zrozumieją sytuację - upierałem się.
- A skąd będą o wszystkim wiedzieć? Przecież jeśli powiemy w wywiadzie, że jesteś w szpitalu, będą chciały znać powód! - krzyknął lokowaty.
- Uspokój się, to porozmawiamy. Powiecie w wywiadzie prawdę. No może nie całą... Powiecie, że wracałem z imprezy i jakiś gostek we mnie wjechał. Pominiecie, że byłem tam z dziewczynami, żeby ich o to nie osądzały - wyjaśniłem spokojnie.
- Uhhh... niech ci będzie - przewrócił oczami Zayn.
- Która godzina? - zapytałem.
- Szósta rano - odpowiedział Harry. Dopiero teraz zauważyłem jego podkrążone i zmęczone oczy.
- Wy trochę spaliście? - zapytałem podejrzliwie.
- On tak, ja nie - westchnął Malik, zamykając oczy i odprężając się.
- Czyli przyjechałeś tutaj prosto z klubu? Dla mnie? Awww jak słodziutko! - zaśmiałem się. - A teraz won mi do domu, musicie się wyspać!
- Nie mam siły wstać - jęknął mulat.
- Ruszaj dupe! Już, spadać, odwiedzicie mnie po południu. Naraaaa! - wyganiałem ich ze śmiechem. Pożegnaliśmy się i wyszli.

Oczami Liama.
   Nigdy nie zapomnę widoku, który widziałem dzisiejszej nocy. Zgnieciony od jednej strony samochód, leżący na dachu zaraz obok rowu. Od razu wtedy zadzwoniłem na pogotowie. Czekałem, aż przyjadą, dopiero później odwiozłem Kasię i Nialla, którzy zdecydowanie by przeszkadzali. Zayna nie zostawiałem, bo otrzeźwiał, gdy to wszystko zobaczył. Napisałem też SMS do Harrego, kazał mi po siebie przyjechać.
   Gdy mogliśmy już odwiedzać całą 3, weszliśmy na chwilę do Mai. Była nieprzytomna, nie zapowiadało się, że się obudzi. Chłopaki weszli dosłownie na sekundkę do Kingi i pognali do Louisa. Ja z Szynką zostałem chwilę dłużej.
- Jak się czujesz? - zapytałem troskliwie.
- Tak szczerze, to mam wrażenie jakbym spadła z łóżka. Wszystko mnie boli, wszędzie mam siniaki, ale jest dobrze - zaśmialiśmy się.
- No to czyli jest ok. Rozmawiałem z lekarzem, powiedział, że dziś wieczorem już będziesz prawdopodobnie mogła wyjść. Tylko muszą ci jeszcze jakieś badania zrobić - uśmiechnąłem się.
- Wow, strasznie szybko - zdziwiła się. - Ej, właśnie! Co z Majką i Louisem?
- Do Louisa zaraz idę, nie widziałem go jeszcze, więc nie wiem. Maja jest nadal nieprzytomna. Doktor mówi, że małe są szanse na jej przebudzenie do wieczora. Jutro przyjdziemy, może się wybudzi do tego czasu - westchnąłem smutny.
- Hej, nie bądź smutny! Ona sobie poradzi! To dzielny Marcinek! - pocieszyła mnie.
- Dlaczego Marcinek? - zdziwiłem się ze śmiechem.
- A nie wiem, jakoś tak. Lubię to imię - wzruszyła ramionami i wybuchnęliśmy śmiechem. Zły humor już minął, Kinga zdolna bestia!
- Obrazisz się, jak do niej teraz pójdę?
- Zostawisz mnie tu samą? Zdaną na pastwę losu? Zdrajco! - krzyknęła z udawanym płaczem jednocześnie mnie znowu rozśmieszając, po czym dodała: - Jasne, leć do niej. Tylko mi się tam nie załamuj, ona jest serio dzielna!
- Dobra, dobra, rozumiem - uśmiechnąłem się szeroko i skierowałem się do drzwi białej sali.
- Liam? - zatrzymała mnie jeszcze.
- Tak?
- Wszyscy jesteście tutaj? - zapytała z ciekawością.
- Nie.. Kasia i Niall zostali w domu. Odpływali, więc tylko by przeszkadzali. Ale wieczorem jeszcze do was na pewno wpadniemy, a wtedy już ich siłą wyciągnę! - obiecałem, a dziewczyna się lekko zaśmiała.
- No dobra, leć już. Paaa - pożegnaliśmy się i wyszedłem na korytarz. W tym samym czasie z sali obok wyszli chłopcy. 
- Poczekacie chwilę na mnie? Muszę jeszcze do Lou i na sekundę do Mai...
- Ok, to my idziemy do Kingi - zaproponował Harry. Tak też zrobiliśmy.
- Hej, stary! Jak tam? - przywitałem się z nim.
- Nawet dobrze, tylko głowa i ręka... Tamci ci nie przekazali mojego rozkazu? - przybrał ton władcy świata.
- Jakiego rozkazu? - parsknąłem śmiechem.
- Macie iść do domu i się wyspać - zaśmiał się.
- Jak uważasz, miłościwy królu - ukłoniłem się, po czym oboje się zaśmialiśmy.
- Ale serio, musicie się wyspać. Na razie! - z nim również się pożegnałem, obiecując, że wieczorem wrócimy. 
   Zajrzałem jeszcze na chwilę do Majki. Leżała na tym łóżku taka bezbronna. Wyglądała mizernie, jej karnacja nie była tak intensywna jak zawsze. Usta się nie uśmiechały w swoim zwyczaju. To była zupełnie inna Majka. Usiadłem na chwilę obok niej i złapałem za rękę.
- Trzymaj się, mała. Wierzę w ciebie, obudzisz się. Wieczorem przyjdę a ty będziesz się już śmiała jak opętana. Wierzę w to - wyszeptałem z uśmiechem i opuściłem salę. Razem z chłopakami wróciliśmy do domu i szybko poszliśmy spać. Każdy był okropnie zmęczony, z chęcią przespalibyśmy cały dzień.

Dom One Direction, godzina 15.00.
 
   W pierwszej kolejności po obudzeniu umyłem zęby i poszedłem pod prysznic. W samym ręczniku przewiązanym na biodrach wyszedłem z łazienki do pokoju. Stanąłem przed szafą, szukając jakichś ciuchów, gdy drzwi się otworzyły.
- Hej, Liaś, gdzie macie...? - zaczęła mówić ledwo żywa Kasia, gdy spojrzała na mnie i przerywając swoją wypowiedź się uśmiechnęła.
- Co gdzie mamy? - udałem, że nie widzę, jak pożera mnie wzrokiem. Podeszła do mnie, przytuliła od tyłu i zaczęła całować po szyi.
- Już nic, nieważne - szepnęła.
- Kochanie, przestań. Nie mam humoru na takie gierki - burknąłem. - Co chciałaś?
- Tabletki na kaca... - jęknęła niezadowolona.
- Zaraz ci pokażę, tylko się ubiorę - obiecałem, wyjmując z szafy zwykłe ciuchy. Dziewczyną przytaknęła i rzuciła się na moje łóżko.
- A tak właściwie to co się stało? Co ci popsuło humorek? - zrobiła smutną minkę, ale wiedziałem, że na serio jest ciekawa i troszkę się martwi.
- Prosto z mostu? - westchnąłem, zakładając w międzyczasie
- Yhym.
- Majka, Lou i Kinia mieli w nocy wypadek. Są w szpitalu, z czego Kinga dzisiaj wieczorem wyjdzie, a Majka się nadal nie obudziła - wyjaśniłem szczerze. Dziewczynie oczy zaszły łzami.
- Jak to? - wyszeptała i zaczęła płakać. Szybko do niej podszedłem i mocno przytuliłem.
- Kochanie, spokojnie. Maja z tego wyjdzie... to dzielny Marcinek - uśmiechnąłem się.
- Jaki Marcinek? O czym ty do mnie mówisz? - uniosła do góry brew, nie rozumiejąc.
- Kinga tak wymyśliła. Majka o tym jeszcze nie wie, ale ma nową ksywkę.
- Aaaaa, ok - zaśmiała się delikatnie.
- Już ok? - ciepło się do niej uśmiechnąłem. Pocałowała mnie.
- Teraz już tak - puściła mi oczko. - Pokażesz, gdzie te tabletki? Bo wiesz, nie żeby coś, ale zdycham!
- Jasne, chodź - zaśmiałem się z dezaprobatą.
   Będąc już na dole, postanowiłem coś zjeść, bo wprost umierałem z głodu. Zdecydowałem się na zwykłe płatki z mlekiem. Szybko spożyłem posiłek i poszedłem na górę obudzić już Nialla. Ja rozumiem, że jest po imprezie, ale żeby tak spać do 16? Nie ładnie! Szybko pobiegłem na górę i wszedłem do pokoju chłopaka. Siłą ściągnąłem go z łóżka i wysłałem pod prysznic. Potem postanowiłem iść sprawdzić, czy moje kochanie wstało. Nie było jej w pokoju, brała pobudzający prysznic.
- Co to jest? - zapytałem sam siebie, sięgając po pudełko leżące na stoliku nocnym. Otworzyłem je. W środku były różne drobiazgi typu. pudełeczko po tic-tacach, wizytówka, bransoletka... a do każdej z tych rzeczy doczepiona karteczka z jakimś imieniem. Stwierdziłem, że potem zapytam się Kasi o co chodzi. Odłożyłem pudełko na miejsce i położyłem się na łóżku. Chwilę później z łazienki wyszła już ubrana moja dziewczyna.
- Sprawdzałem czy jeszcze się położyłaś, nie patrz się tak na mnie - zaśmiałem się widząc jej zdziwiony wzrok.
- OK... kiedy jedziemy do szpitala?
- Dopiero wieczorem. Pewnie jakoś po twoim meczu.
- O kurniawka! Zapomniałam o meczu!
- Ogarnięta jak zawsze - pokręciłem głową z dezaprobatą.
- O 18, tak? - dopytała.
- To chyba ty musisz to wiedzieć... Tak, o 18 - teraz to już się załamałem.
- Dobra, dzięki. Mamy w takim razie 1 godz. i 20 minut - stwierdziła. - Liaś... głodna jestem...
- Przepraszam, ale mi się nie chce - wystawiłem jej język.
- Szkoda - podsumowała i chciała wyjść z pokoju ale ją zatrzymałem mówiąc:
- Co to za pudełko?
- Yhm... no wrzucam tam rzeczy... jakieś takie drobiazgi... z tym... no... - jąkała się.
- Wysłów się wreszcie, nie obrażę się przecież - uśmiechnąłem się zachęcająco.
- No są tutaj pamiątki po moich chłopakach... znaczy jeśli jakiś chłopak poprosi mnie o chodzenie, to wrzucam tam później coś związanego z tym chłopakiem - wyjaśniła.
- Serio miałaś tak dużo chłopaków? - zdziwiłem się.
- Nie, tu po prostu jest wszystko od przedszkola. A wtedy to wiesz, jakie są związki - uśmiechnęła się i wyszła z pokoju.

Stamford Bridge (stadion), godzina 18.00 

Oczami Kasi.
   Już przebrane i rozgrzane weszłyśmy kolejno na boisko, a obok nas dziewczyny z Manchesteru United. To taki zaszczyt grać tu, na tej murawie, gdzie spotykają się profesjonaliści. Yumi, czyli nasza kapitanka podeszła do sędziego, a zaraz za nią Susan - kapitanka drużyny przeciwnej. Mężczyzna rzucił monetą. Wypadło na orła, czyli nasze przeciwniczki miały zacząć. 
   Mecz przebiegał na naszą korzyść, bo już w '4 minucie Margie strzeliła gola. Po upływie 13 minut z rzutu rożnego podałam piłkę do Yumi, która perfekcyjnie wykorzystała okazje. Do końca pierwszej połowy wygrywałyśmy 3:1 po golu Elizabeth i honorowej bramce Marthy. W czasie przerwy trener zmotywował nas jeszcze bardziej, dzięki czemu w '76 minucie po nieudanej próbie Yumi dobiłam piłkę głową. Chwilę później powiększyła naszą przewagę Margie... swoją drogą, to jak na obrońce, strzela ładne gole. Na kilka sekund przed końcowym gwizdkiem tzw. "okno" trafiła Rebecca, zakańczając mecz wynikiem 5:2.
   Po grupowym "miśku" z całą drużyną (czyt. zawodniczki rezerwowe, trener i jego pomocnicy) poszłyśmy grupką do szatni. Pogratulowałyśmy rywalkom dobrej gry, a zwłaszcza cudownego gola Rebecce.
- Był naprawdę śliczny. Jak na moje oko, nie do obronienia - puściłam jej oczko.
   Szybko się przebrałam i wyszłam na zewnątrz. Odnalazłam Liama, Nialla i Kingę, którzy emocjonalnie nam dopingowali w niebieskich barwach mego klubu. Nie miałam pojęcia, że Kinia już wyszła ze szpitala! To mi zrobili niespodziankę, nie ma co.
- Jesteście bardzo zgrane. Coś czuję, że Puchar Anglii jest wasz - przytulił się do mnie Horan, puszczając oczko.
- Jestem z ciebie dumna, młoda! Grałaś świetnie - pogratulowała mi Szynaka i potargała moje włosy. Podziękowałam, ale mimo wszystko dźgnęłam ją w brzuch, wszczynając wojnę. Payne patrzył się na nas z dezaprobatą, tupiąc nogą.
- Skończyłyście? - zapytał znudzonym głosem. Momentalnie spoważniałyśmy i uspokoiłyśmy się, spuszczając głowy w dół w wyrazie skruchy.
- No nie gniewam się przecież, ale chodźcie już - uśmiechnął się delikatnie. Byliśmy już w drodze do samochodu, gdy coś mu się nagle przypomniało. Zatrzymał się w pół kroku, objął mnie i dał soczystego całusa.
- A to za co? - nie zrozumiałam.
- Jak to za co? Za zwycięstwo, za strzelone gole, za wspaniałą grę! Nie pogratulowałem ci wygranej! - i całą trójką wybuchnęliśmy śmiechem z mojego roztargnienia.
   Po powrocie do domu, wzięłam szybki prysznic, a Kinia założyła inne ubrania. W międzyczasie chłopaki siedzieli na dole. Nialler coś musiał zjeść, a Li rozmawiał z Harrym, który był ze wszystkimi w szpitalu.
- Jedziemy? - zapytałam, zbiegając po schodach.
- Tak, ale po drodze musimy iść do IKEI zamówić ten nieszczęsny stoliczek... A tak poza tym, mam dobrą wiadomość! Maja się obudziła, jest wszystko dobrze! - krzyknął, na co wszyscy dostaliśmy ataku pozytywnej energii. Wraz z Kingą tańczyłam i śpiewałam na cały głos "Wild Heart" zespołu The Vamps. Nie mam pojęcia, dlaczego padło akurat na tą grupę. Być może z racji, że obydwie ich uwielbiamy? Chłopakispojrzeli się po sobie i ze śmiechem do nas dołączyli.

Sklep IKEA, godzina 20.00.

Oczami Kingi.
   We 4 weszliśmy do sklepu. Każdego przeszedł przyjemny dreszcz, spowodowany nagłą zmianą temperatury. Szybko znaleźliśmy miejsce, gdzie były wszystkie meble typu stolik. Przyglądałam się właśnie jednemu z nich, gdy Liam pociągnął mnie za rękę na bok.
- Pomóż mi - powiedział szybko.
- Jak mi powiesz w czym, to może coś się uda zrobić - uśmiechnęłam się sztucznie i teatralnie przewróciłam oczami. Jakoś nie miałam już humoru.
- Chcę zrobić prezent Kasi... marudziła mi ostatnio, że chce nasze zdjęcie w ramce powiesić... no i chciałem jej jakąś fajną ramkę właśnie kupić. Tylko, że ja nie wiem, jaką. I właśnie w tym momencie do akcji wkraczasz ty - wyjaśnił ze słodkim uśmiechem.
- To chodź szybko, zanim zauważą - lekko się zaśmiałam i pobiegliśmy w przeciwną stronę. Szybko odnalazłam coś, co na pewno spodoba się Kasi. Znam jej gusta bardzo dobrze.
- Dzięki ci, uratowałaś mi życie!
- No widzisz, jaka ze mnie bohaterka - mrugnęłam, co wywołało u nas głośny śmiech.

Szpital św. Anny, godzina 20.30.

   Gdy dotarliśmy do szpitala, okazało się, że Maja jest bardzo słaba i tylko jedna osoba może do niej wejść. Aktualnie siedział z nią Zayn, lecz reszta kazała mi go zmienić. Weszłam więc do sali i wygoniłam mulata na korytarz. Dziewczyna spojrzała na mnie z bólem w oczach. Od razu zrobiło mi się jej szkoda.
- Aż tak bardzo źle? - zapytałam cicho. Lekko skinęła głową i przymknęła powieki w odpowiedzi.
- Nie możesz mówić czy ci się nie chce? - uśmiechnęłam się.
- Mam się nie przemęczać - mruknęła. - Miałam operacje.
- Wszystko przebiegło pomyślnie, jak rozumiem? - przytaknęła tylko głową. - A co tobie było tak właściwie?
- Wstrząs mózgu, pęknięte żebro i jakiś tam wylew. Ale nie groźny! - dodała widząc moją zszokowaną i przerażoną minę. Odetchnęłam z ulgą.
- Oczywiście jestem strasznie poobijana - rzekła jeszcze, ale to wiedziałam. Trudno, żeby po wypadku nie była posiniaczona ani nic!
- Dobrze... A psychicznie jak się czujesz? Siądziesz jeszcze za kółko?
- Jasne. To nie była moja wina, wszyscy żyją, więc nie ma powodów, bym już nie prowadziła - uśmiechnęła się, ale od razu skrzywiła usta i syknęła z bólu.
- Zostawisz mnie? Spać mi się chce - poprosiła. Tak też zrobiłam. Weszłam do sali Tomlinsona. On tryskał energią. Nie sądziłabym, że jest po wypadku samochodowym...
- Siemanko - przywitałam się serdecznie.
   Dotrzymywaliśmy chłopakowi towarzystwa do 23.00, ale przyszedł lekarz i nas wygonił, o ile można to tak nazwać. Był bardzo miły, zrobił to z przyjaznym uśmiechem na twarzy, więc nikt nie czuł się urażony. Razem z Harrym poprosiliśmy go na słówko. Zaprosił nas do swojego gabinetu. Próbowaliśmy go namówić na wypuszczenie Louisa na koncert. Doktor był nieugięty. Upierał się, że z brunetem jeszcze nie jest wszystko w całkowitym porządku, że to nie wpłynie dobrze na jego zdrowie. Równo z Haroldem westchnęliśmy głęboko, co całą trójkę nieco rozbawiło. Pożegnaliśmy się z lekarzem, a następnie jeszcze z pielęgniarką w recepcji. Szybko pobiegliśmy do samochodów, którymi przyjechaliśmy. Zrobiliśmy wszyscy grupowego przytulasa na dobranoc i wróciliśmy do domów.

Dom dziewczyn, godzina 7.45.
Oczami Kasi.
   Leniwie zwlekłam się z łóżka, uciszając budzik. Oczy miałam półprzymknięte, a moje ruchy były wolne. Nadal miałam wrażenie, że śpię. Pewnie łatwo było mnie pomylić z zombie. Podeszłam do okna, szybkim ruchem odsłoniłam zasłonki. Promienie słoneczne od razu rozświetliły pokój. Zamknęłam na chwilę oczy z powodu światła świecącego prosto na moją twarz. Umyłam dokładnie zęby oraz twarz. Wzięłam orzeźwiający prysznic, po czym mocno wtarłam balsam o zapachu kokosowym w skórę. Owinięta ręcznikiem szybko wysuszyłam włosy, a potem wyjęłam z szafy letnie ubrania i nałożyłam je na siebie. Dziś pogoda była wyjątkowo piękna i słoneczna. 
   Zbiegłam na parter, lecz nie zastałam tam Kingi. To dziwne, ona zawsze była gotowa wcześniej. Zawróciłam na górę i zapukałam lekko w jej drzwi. Usłyszałam stłumione "nie śpię, już idę!". Wzruszyłam ramionami i zjadłam pyszne, zdrowe i pożywne musli z mlekiem. Szynaka faktycznie po chwili dołączyła do mnie. Wyjęła z lodówki jogurt i szybko go skonsumowała.
- Jedziemy? Wcześnie jest co prawda, ale warto być przed treningiem - zauważyłam. Dziewczyna spojrzała na zegarek i przytaknęła głową. Chwyciłyśmy nasze torby i pojechałyśmy na stadion. Na drodze było mnóstwo korków, ale i tak dotarłyśmy na miejsce wcześnie. W szatni siedziały i plotkowały już nasze dwie koleżanki. Przywitałyśmy się ciepło.
- A wy co tak wcześnie? Zawsze na ostatnią chwilę, a tu proszę bardzo! 8.30, a wy na miejscu! - śmiała się z nas bramkarka niemieckiego pochodzenia, Konstanze.
- No, no! Nie poznaję was! Może coś się stało? - wtórowała jej nasza francuska obrończyni, Camille.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne - powiedziała z grobową miną Szynka. Ja tylko parsknęłam cichym śmiechem.
Rozmawiałyśmy i wygłupiałyśmy się jeszcze parę minut, kiedy przyszła klubowa "gwiazdka", czyli Bella. Obok niej jak zwykle biegała Cornelia. Jak ja ich nienawidzę! Znaczy Cornel, to pewnie byłaby fajna, ale Plastikowa Bella źle na nią działa. Blondi uważa się za pępek świata i zachowuje się jakby każdy chłopak był tylko jej. Chociaż mimo okropnego charakteru jest świetną obrończynią, zarówno jak Cornelia, z tym że ta druga jest napastniczką, zaraz obok mnie. Rzuciły nam tylko krótkie "cześć" i dalej brnęły w rozmowę o idealnym makijażu. Camille jakby na złość im głośno zapytała nas o chłopaków. Doskonale wiedziała, z kim chodzimy. Najwidoczniej chciała, żeby gwiazdki też się dowiedziały. Kiedy tylko usłyszały imiona naszych chłopaków, włączyły się do rozmowy.
- Liam? Niall? Całkiem jak te ciacha z One Direction! - zaśmiała się tleniona blondynka.
- Przypadek? Nie sądzę! - dorzuciła Cornel, nie zdając sobie sprawy z tego, co mówi.
- Tak się składa, że to właśnie oni - powiedziałam z dumną miną. Na ogół nie lubię się chwalić, ale żeby zrobić tym gnidom za złość, zrobię wszystko.
- Jak to? - otworzyły usta ze zdziwienia.
Ciężko było im to wmówić do tych pustych, farbowanych łbów. Dopiero na chwilę przed treningiem uwierzyły. Od razu zaczęły zasypywać nas pytaniami:
- Jak całują?
- Fajni są?
- Przyprowadzicie ich kiedyś na trening?
- Od kiedy jesteście razem?
- W łóżku dobrzy?
Za to ostatnie miałam ochotę wyrzucić Bellę za okno. Taki mały przelot z drugiego piętra chyba by jej nie zaszkodził?
- Yumi! Chodź na sekundkę do mnie, mam wiadomość dla was - zawołał zza drzwi nasz trener. Zdziwiona Koreanka poszła do jego gabinetu. Wszystkie byłyśmy ciekawe, o co chodzi.
- Która? - zadała to pytanie Margie i wszystkie wiedziałyśmy, o co chodzi.
- Kaśka, ty idź - zarządziła Elizabeth.
- Niby z jakiej racji? Ja nie chce! - zaprotestowałam.
- Jestem wicekapitanką, masz się mnie słuchać - wytknęła mi język. Przewróciłam oczami i wyszłam z szatni. Po cichu skradałam się pod odpowiednie drzwi. Gdy już tam dotarłam, przyłożyłam do nich prawe ucho i uważnie nasłuchiwałam. W momencie, kiedy zrozumiałam, o co chodzi, miałam ochotę skakać i piszczeć z radości. Zatkałam ręką usta i szybko pobiegłam z powrotem do szatni.
- I co? I co? - dopytywała się Konstanze.
- AAAA, nie uwierzycie! - piszczałam i skakałam w ataku radości.
- Na razie nie mamy w co wierzyć! - śmiała się Cornel.
- Powiedz, szybko! - poganiała mnie Kinga.
- MAMY TRENING Z CHŁOPAKAMI! - wydarłam się.
- Jak to? - zamarła Elizabeth.
- Z piłkarzami Chelsea? - nie mogła uwierzyć Bella.
- Tymi z Premiership? - dopytywała zszokowana Camille.
- Żartujesz sobie, prawda? - zapytała Kinga.
- Nie żartuję, tak usłyszałam! Mamy trening z chłopakami z Premiership! Z profesjonalistami! - podkreśliłam ostatnie słowo. Jak na zawołanie wszystkie, bez wyjątku, zaczęłyśmy skakać, piszczeć, krzyczeć, tańczyć, śpiewać i wszystko inne. Nagle do szatni wparowała Yumi.
- Nie uwierzycie! - krzyknęła, a my wybuchnęłyśmy gromkim śmiechem.
- Wszystko już wiemy - wyjaśniła już w miarę uspokojona Margie zdziwionej dziewczynie.
- Podsłuchiwałyście! O wy dranie niewychowane! - śmiała się z nas.
- Dobra, panienki! Koniec tego dobrego, trzeba iść ćwiczyć! - zaklaskała Elizabeth. Posłusznie chwyciłyśmy nasze butelki z wodą i wybiegłyśmy na boisko. Oni już tam byli. Żadna z nas nie mogła oderwać od nich wzroku w pierwszej chwili. Każda wpatrywała się w swojego ulubieńca. Mój cudowny, 23 - letni, brazylijski obrońca, czyli Oscar właśnie bawił się w berka razem z kolegami. Wpatrywałam się w niego jak w obrazek, dopóki Camille nie popchnęła mnie przed siebie.
- No już, już, nie patrz się tak na tego swojego boga - puściła mi oczko.
- Ty też się patrzyłaś na swojego cudownego Luiza! - odgryzłam się.
- Oj tam, oj tam - machnęła ręką, śmiejąc się wraz ze mną.
Rzuciłyśmy nasze telefony i picia na krzesełka i stanęłyśmy w miejscu.
- Trenera nie ma... - zaczęłam wolno.
- ... a to oznacza tylko jedno! - kontynuowała moją złotą myśl Yumi.
- FRAJDA! - krzyknęłyśmy wszystkie razem i zaczęłyśmy się wygłupiać, każda na swój sposób.
   Margie i Konstanze zaczęły turlać się po murawie i wydawać przy tym dziwne dźwięki; Elizabeth i Kinga udawały Teletubisie, kręcąc tyłkami i śpiewając; Bella i Cornelia robiły sobie iPhonami zdjęcia; a ja wraz z Camille podpierdzieliłyśmy piłkę spod krzesełek i pograłyśmy sobie trochę.
- Obrońcy nie okiwasz, skarbie! - droczyła się ze mną, zabierając mi piłkę i biegnąc w przeciwną stronę.
- Czyżby? - zapytałam zadziornie i odebrałam jej piłkę.
- Jak uda ci się strzelić gola, masz moje uznanie - zaproponowała zakład.
- Możesz już zacząć godzić się z myślą, że jestem najlepsza! - zaśmiałam się i pobiegłam w stronę bramki. Już robiłam zamach nogą, by poprowadzić do niej piłkę, gdy blondynka zabrała mi ją sprzed nosa.
- Samoocena nagle runęła w gruzach? - nabijała się ze mnie, biegnąc przed siebie. Zdenerwowana i zdeterminowana warknęłam niczym zwierzę i sprintem dotarłam do mojego celu. Z trudem odzyskałam "moją" własność. Co jak co, ale Camille to dobrze umie kiwać.
- Już podskoczyła - odkrzyknęłam i biegłam do bramki, ile sił w nogach. Nie miałam z tym problemu, gdyż byłam niska i lekka, dzięki czemu łatwo mi się przemieszczać. Dobiegłam do odpowiedniego miejsca, lekko przekrzywiłam pod kątem ciało i w ułamku sekundy wymierzyłam, w które miejsce piłki kopnąć.
- Udało się. Udało mi się! - krzyknęłam i podniosłam ręce do góry. Zdałam sobie sprawę, dopiero teraz, że na stadionie panowała głucha cisza. Nagle ktoś zaczął klaskać.
- Ładnie! Idealne okno, dobra jesteś! Czyżby napastniczka? - podszedł do mnie Oscar i Torres. Krótko mówiąc, szczena mi opadła. Widziałam kątem oka, jak Camille się ze mnie śmieje. Ocknęłam się.
- Taaaak... - odpowiedziałam niepewnie, wpatrując się w ciemnobrązowe oczy mojego ulubieńca. Posłał mi śliczny uśmiech, który od razu odwzajemniłam.
- Dziewczyny! - zawołał groźnie nasz trener.
- Ups... - mruknęłyśmy obie.
- Ile razy mam powtarzać, żeby nie zabierać piłki spod krzesełek?!? - wydarł się. Od razu spuściłyśmy głowy z przepraszającym uśmiechem.
- I tak nie dotrze, za głupie to jest - poklepała go po ramieniu Kinga, za co posłałam jej razem z blondynką mordercze spojrzenie. Trener się tylko uśmiechnął i poprosił piłkę z powrotem. Wzięłam ją i podeszłam do mężczyzny, oddając jego własność. Przechodząc obok Szynaki śmiejącej się ze mnie zatrzymałam się i przyłożyłam jej z całej siły w głowę.
- Pajac! - wyzwałam ją z usmiechem.
- Idiotka! - odgryzła się.
- Debil!
- Dekiel!
- O ty Arabie!
- Jak mnie nazwałaś, Cyganie? - podeszła do mnie udając koksa.
- Nie koksuj już tak, na zawsze będziesz chuchro! - wystawiłam jej język.
- Powiedział leniwiec - podsumowała.
- Głupek! - tupnęłam nogą i zrobiłam minę a'la wkurzony przedszkolak.
- Pse pana, pse pana! Ona mnie psezywa! - krzyczała oburzona do trenera. Wszyscy mieli z nas niezłą beke.
- Dobrze, moje córeczki, już spokój - zaśmiał się i pogłaskał nas obie po głowach.
- A mnie tatuś kocha bardziej! - wystawiła mi język.
- TATOOO! - krzyknęłam imitując dziki płacz.
- Dziewczyny, koniec zabawy! Rozgrzewka! 10 razy przebiec naszą połowę. Po białych liniach! - dodał głośno za nami.
   Po 15 minutowej rozgrzewce poćwiczyłyśmy na pachołkach zwody i podania. Dobroduszny trener pozwolił nam postrzelać trochę karne. Przerwał dźwięk gwizdka.
- Wszyscy ustawić się w szeregu! Kolejno odlicz! - zarządził. Z racji, że byli tylko ci z podstawowych składów, wyszło nam 22 osoby, czyli idealnie. Jeśli ktoś jest ciekaw, zamiast Majki na trening przyszła rezerwowa Alice, ale spóźniła się.
- Kasia, Margareth, Yumi, Bella i Konstanze! Zakładać żółte koszulki, jesteście jedną drużyną. Pozostałe mają pomarańczowe. Ruchy, ruchy!
- Gramy z nimi? - zapytała Cornelia, wskazując głową na chłopaków.
- Tak. Zadowolone? - spojrzał na każdą zawodniczkę po kolei. Wszystkie się szczerzyły, jak głupie albo normalnie kiwały głowami.
Dostrzegłam, że jestem w drużynie m.in. z Oscarem, Torresem, Lampardem i Terrym. Podoba mi się ta drużyna!
- Masz mi strzelać takie cudowne gole, jak wcześniej, zrozumiano? - szepnął mi Oscar do ucha. Czułam jak zaczynają mnie piec policzki.
- Petrowi strzelić gola jest trochę ciężej niż na pustą bramkę - grymasiłam.
- Tylko troszkę - puścił mi oczko z uśmiechem.
   Grało nam się bardzo dobrze. Z Brazylijczykiem super się współpracuje. Dzięki niemu strzeliłam jednego gola. Drugiego - Fernando Torres, a trzeciego Yumi po podaniu Terrego.
   Trzygodzinny trening zleciał nam bardzo szybko. Już w szatni Elizabeth zaproponowała wypad na miasto. Tylko część mogła pójść, gdyż reszta miała inne plany. Cornelia i Bella miały wizytę u kosmetyczki i fryzjera, Konstanze szła na randkę, Yumi miała jej pomóc w wyborze ubrań, a Alice jechała do babci. No cóż, w takim razie, nasza czwórka (ja, Kinga, Eli, Cami) wybrała się na miasto.
   Najpierw poszłyśmy wspólnie do kina na "Skubani". A co tam, że to bajka! I tak była fajna! :D Po zakończonym seansie poszłyśmy na podbój sklepów. Kupiłam sobie jedynie poobdzierane dżinsy, za to dziewczynom udało coś upolować więcej ciuchów. Wesołe poszłyśmy jeszcze do kawiarni na kawę i ciasto.
- Miałyśmy nie jeść takich rzeczy... - grymasiła Eli.
- Nikt się nie dowie, tylko cicho masz być! - zagroziłam palcem.
- No dobra, dobra... - przewróciła oczami.
- Dziewczyny, wy lepiej patrzcie, kto tam idzie - uśmiechnęła się Kinga w stronę drzwi. Camille i ja odwróciłyśmy się w tamtą stronę, gdyż siedziałyśmy tyłem. W drzwiach stał...

****************************
Beznadziejny. Nie mordujcie.