poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Chapter twelve.

Szpital św. Anny, godzina 22.18.
Liam
   Jakieś pół godziny temu zadzwonili do mnie ze szpitala. Nie mieli dobrych wiadomości, wręcz przeciwnie. "Coś" działo się z Louisem, pielęgniarka nie mogła powiedzieć nic więcej przez telefon. Przestraszyłem się nie na żarty. Od razu wyjaśniłem sytuację Leigh i chciałem szybko przyjechać tu, gdzie jestem teraz, lecz mulatka postanowiła, że pojedzie ze mną. W końcu Lou jest również jej przyjacielem.
   Siedzieliśmy we dwójkę przed salą operacyjną. Dzwoniłem już do Nialla i Hazzy, więc niedługo pewnie zjawią się razem z dziewczynami. Nie miałem pojęcia, kogo zapytać się o stan sytuacji. Żadnego lekarza, żadnej pielęgniarki... pustka. Nerwowo przytupywałem prostymi nogami i wpatrywałem się w drzwi od sali, w której przebywało dużo osób. To naprawdę coś poważnego. Boję się o niego...
- Uspokój się. Nic mu nie będzie, to doświadczeni ludzie. Wiedzą, co robić - powiedziała Pinnock stanowczym, lecz uspokajającym głosem. Wziąłem głęboki wdech i ze świstem wypuściłem powietrze.
- Nie masz pewności, w każdej chwili mogą popełnić jakiś błąd. Do diabła, ja nawet nie wiem, co się z nim dzieje! - poderwałem się na proste nogi i złapałem za głowę. Chodziłem w kółko, próbując się uspokoić.
- Poszukam kogoś. Zostań tu i czekaj na resztę - poleciła mi i pewnym krokiem ruszyła do windy.
   Wziąłem parę głębokich wdechów i wydechów. Co się dzieje z Louisem? Coś tak bardzo poważnego? Jego życiu coś zagraża? Co oni mu tam robią? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi... Ale wiem jedno - fanki nie mogą się dowiedzieć. Co ważniejsze, muszę powiadomić Paula, menadżera.
   Wysłałem mu krótką i zwięzłą wiadomość. "Z Lou jest źle. Przyjedź.". Pewnie zaraz się zjawi. Podszedłem do okna. Mimo późnej godziny, po głównej ulicy nadal jeździło sporo samochodów. Dwa drogie auta z piskiem opon ruszyły ze świateł, zapewne rozpoczynając wyścig. Po chodniku szła zakochana w sobie dwójka nastolatków. Coś ukłuło mnie w klatce piersiowej, konkretnie w sercu. Co mam robić? Wrócić do Kasi? Zasługuję na nią? A ona na mnie? Jak to jest? Może powinienem skończyć ten króciutki rozdział i rozpocząć następny? Ale o czym będzie? Mam być z Leigh-Anne? Takie jest moje przeznaczenie? Ale co z Kaśką? Kocham ją jeszcze? A Leigh? Czy to możliwe, że kocham dwie tak kruche i delikatne istoty? Nic już nie wiem. Nic nie rozumiem. Życie jest dla mnie zbyt trudne. Przynajmniej fani mi pomagają. Nieświadomie, ale jednak. Ta świadomość, że masz miliony fanek i fanów na całym świecie; fakt, że potrafię dziesiątki, ba, nawet setki razy dziennie usłyszeć "Kocham cię, Liam!"; czy chociażby te setki rozdanych autografów i zrobionych zdjęć... Czasem ogromnie to przytłacza, ale niesamowicie podnosi samopoczucie.
   Oparłem się czołem o zimną szybę i mocno zacisnąłem powieki. Ciężko westchnąłem z niemocy. Odwróciłem się plecami do ściany i zsunąłem się po niej. Rozluźniłem wszystkie mięśnie. Starałem się myśleć o pozytywnych rzeczach, o jutrzejszym koncercie. Przychodziło to z trudem, ale po chwili oparłem głowę o ścianę i znalazłem się w zupełnie innym świecie. 
   Mój "sen na jawie" przerwały czyjeś kroki. Nie mogła być to pojedyńcz osoba, co oznaczało tylko jedno, chłopaki przyjechali.
   Nie myliłem się. Wzdłuż korytarza szedł zdenerwowany Harry, ciągnąc za rękę przerażoną Kasię. Za nimi maszerował niespokojnym krokiem Zayn, a na końcu zdezorientowany Niall i Kinga. Styles chciał do mnie podejść, ale spojrzał niepewnie na dziewczynę obok niego, po czym zrezygnował. Kolejne kroki w moją stronę stawiały nasze gołąbeczki.
- Coś wiadomo? - zapytał niepewnie blondyn, kucając obok.
- Cokolwiek? - powtórzyła gest Szynaka, unosząc brwi do góry. W odpowiedzi tylko pokręciłem głową. Malik słysząc to, przetarł nerwowo kciukiem prawą brew. Solka gwałtownie usiadła na plastikowym krześle, a lokowaty na podłodze, po jej prawej stronie. Chłopak skulił się i schował twarz w dłonie, dziewczyna nerwowo ppatrzyła się wszędzie, tylko nie na mnie. Tymczasem Zayn chodził wzdłuż korytarza, a Niall z Kingą spokojnie siedzieli obok mnie, wpatrując się w drzwi. Jakby to miało w czymś pomóc...
   Chwilę potem dotarł do nas zziajany Paul Higgins. Również bał się o Tomlinsona, lecz tego nie ukazywał. Ciszę panującą na korytarzu przerywał jedynie dźwięk kroków czarnowłosego i rytmiczny tupot moich stóp. Nagle nie wiadomo skąd wybiegła Leigh-Anne. Wszyscy przenieśli na nią swój wzrok. 
- I co? Wiesz coś? - zapytałem niespokojnie, podrywając się na nogi.
- Tak... - skinęła głową na pielęgniarkę stojącą za nią. Przyglądaliśmy się ubranej na biało kobiecie.
- Pan Tomlinson ma powypadkowy wewnętrzny krwotok tętniczy czwartego stopnia - wyrecytowała jakby z kartki. Patrzyliśmy na nią, nic nie rozumiejąc z tych słów.
- A po ludzku? - rozłożył ręce Malik.
- Po wypadku miał krwiaka. Lekarze myśleli, że się zagoił. Dzisiaj Louis cały czas marudził, słabo się czuł, był blady. Niedawno wykryliśmy szybkie tętno, które dodatkowo ledwo było czuć. Od razu zauważyliśmy, że to krwotok. Krwotok czwartego stopnia, czyli najgroźniejszy z możliwych. Jeśli doktorzy nie zareagowaliby tak szybko, pewnie pacjent już by nie żył. Teraz prowadzona jest operacja. Ryzykujemy robiąc to, lecz musieliśmy coś zrobić. Panem Tomlinsonem zajmują się najlepsi chirurdzy z naszego szpitala. Powinno być dobrze, ale nic nie jest w tej chwili pewne - gdy zakończyła swój monolog, ponownie zsunąłem się po ścianie w dół z mocno zaciśniętymi powiekami. Oddychałem głęboko, próbując się uspokoić. Atmosfera stała się bardzo sztywna. Pielęgniarka ruszyła w swoją drogę.
- Idę do łazienki - ledwo słyszalnie szepnęła Kinga i opuściła korytarz.
- Chce ktoś kawy? - zapytał Niall. Ja, Harry, Kasia i Leigh podnieśliśmy ręce. Kiwnął głową i pojechał windą do kawiarni na dole.
- Mamy jutro koncert - przypomniał Zayn świdrując wzrokiem płytki podłogowe.
- Wiem - odszeptał Harry.
- Chłopaki, musicie jechać do domu, wyspać się. Chyba to ma być koncert One Direction a nie jakiegoś Zombie Direction czy coś? - powiedziała ostro Pinnock.
- Leigh ma rację. Jedźcie do domu, my tu zostaniemy. Jak coś będzie wiadomo, napiszemy któremuś SMS - zaoferowała Solka bez emocji.
- Nienormalne jesteście? To nasz najlepszy przyjaciel, nasz brat. Nie zostawimy go tutaj - oburzył się Styles.
- A co mu da jeśli spędzicie bezsenną noc tutaj? - przysłuchiwałem się uważnie ich wymianie zdań. 
- Chcę przy nim być! - wydarł się na cały głos mulat.
- Proszę być ciszej, jest pan w szpitalu, a poza tym już cisza nocna - upomniała go przechodząca obok lekarka. Zaklął na nią pod nosem.
- Dajcie spokój. Dziewczyny mają rację. Jutro koncert, nie możemy zawieść fanów. Musimy być w pełni sił - stwierdziłem. 
- I ty przeciwko nam? - jęknął Malik.
- Taki z ciebie przyjaciel? Nawet nie chcesz przy nim być! Nie interesuje cię on? Co z tobą? - kiwał Harry pokrytą lokami głową z dezaprobatą.
- Hazza, uspokój się. Siedzenie tutaj nie da nikomu żadnych korzyści, a nam tylko zaszkodzi.
- No ale... - westchnął. - Dobrze. Idę po Horana.
- Ok, spotkamy się w samochodzie - powiedział Zayn. Dałem Leigh buziaka wpoliczek na pożegnanie. Stanąłem przy Kasi i wpatrywałem się po prostu w jej niebieskie oczy, nie wiedząc jak się zachować.
- Kiedy się widzimy? - szepnęła.
- Możesz przyjść na koncert... jeśli nie chcesz, to... to dopiero pojutrze - jąkałem się.
- Przyjdę - z impetem wpadła w moje ramiona. Wtuliłem twarz w jej włosy. Uśmiechnąłem się i upewniłem się w moich wcześniejszych przemyśleniach. Chcę ją ochronić przed całym złem tego świata, chcę ją przytulać, chcę się z nią wygłupiać. Kocham ją. Kocham, ale jak siostrę.

Szpital św. Anny, godzina 23.32.
Leigh-Anne
   Chłopcy przed chwilą wyszli. Siedziałam na plastikowym krzesełku obok Kasi. Lustrowałam wzrokiem białą, gładką ścianę korytarza, a dziewczyna grała w coś na telefonie. Idealny sposób na odstresowanie, ale nie mam zaniaru go wykorzystywać.
- Kochasz go - bardziej stwierdziła niż zapytała znienacka.
- Co? - zdziwiłam się.
- Kochasz Liama.
- Jak brata - wyjaśniłam.
- Nie. Kochasz go. Tak po prostu - upierała się przy swoim, nie spuszczając oczu z ekranu telefonu.
- Mylisz się. Kocham, ale jak brata - nie dawałam za wygraną. Kurde, kogo ja chcę oszukać? Kocham go! Kocham Liama Payna jak wariatka!
- Na pewno? - odłożyła telefon i popatrzyła na mnie z lewą brwią uniesioną do góry.
- Tak, na pewno - to dziwne, z jaką łatwością przychodziło mi kłamstwo. Nigdy nie lubiłam oszukiwać. - Pytanie tylko, czy ty go nadal kochasz?
- Zmieniasz temat! - oskarżyła mnie, ale było to bardziej... po przyjacielsku.
- Jestem ciekawa - wzruszyłam ramionami. - To jak?
- Lubię mu dokuczać, ale skoczyłabym za nim w ogień; denerwuje mnie czasem,  ale mu wybaczam; uwielbiam się do niego przytulać, czuję się wtedy bezpieczna. Mówi ci to coś?
- Kochasz go - stwierdziłam z uśmiechem.
- Jak brata - powtórzyła moje słowa, dodając westchnienie. - Za szybko się zgodziłam na bycie jego dziewczyną, za mało się znaliśmy. Nie umiałam odróżnić tych dwóch rodzajów miłości, a teraz cierpię.
- Porozmawiaj z nim o tym, wytłumacz sytuację. Zrozumie - złapałam ją delikatnie za ramię i uśmiechnęłam się ciepło. Jak do młodszej siostry, poznającej dopiero życie. 
- Skąd wiesz? - prychnęła.
- Po prostu mi zaufaj - powiedziałam wolno. Czy to zwykły przypadek, że dziś Liam rozmyślał nad tą samą kwestią?
- Ale potwierdź, że go kochasz. Tak po prostu - na jej twarzy zagościł cwaniacki uśmiech. Przewróciłam oczami i westchnęłam. - Mam cię!
- Nie mów nikomu, proszę.
- Dobra, dobra, masz moje słowo - puściła do mnie oczko. Jej wzrok spoczął na drzwiach od sali, na której przebiegała operacja. Uśmiech od razu zszedł jej z twarzy.
- Czemu Kingi tak długo nie ma? - zauważyłam nagle.
- Szła do łazienki...
- Wiem, ale to już było dawno - przewróciłam oczami. - Pójdę po nią.
- Leć.
   Lekko zgubiłam się na korytarzu, ale po chwili znalazłam już damską toaletę. Pchnęłam drzwi i powoli weszłam do środka. Przypomniał mi się jakiś film, gdzie w takiej sytuacji główna bohaterka zastała swoją siostrę na podłodze z podciętymi żyłami. Dreszcz przeszedł mnie na samą myśl o tym. Na szczęście z Kingą wszystko było w porządku. Stała przy umywalce i przemywała twarz zimną wodą lecącą wodospadem z kranu. Nadaremno próbowała zmyć rozmazany makijaż.
- Trzymaj, na pewno będzie łatwiej - uśmiechnęłam się lekko do niej, podając małą tubkę z kremem do demakijażu.
- Och, dzięki - zdziwiła się nieco, ale przyjęła moją pomoc.
- Chłopaki poszli, mają jutro koncert - powiadomiłam ją, opierając się o ścianę.
- Nie pożegnałam się... szkoda - mruknęła zawiedziona. Szybko uporała się ze zmyciem makijażu i zabrała się za nakładanie nowego.
- Jak myślisz, co z nim będzie? - zagadnęłam.
- Wróci do zdrowia. To jest Tommo, nie widzę innej opcji - uśmiechnęła się nieznacznie, nakładając tusz na rzęsy.
- W sumie... masz rację. Jest silny - przytaknęłam jej.
- No właśnie. Chyba trochę za bardzo histeryzujemy, trzeba być optymistą - wargi rozciągnęły jej się pewniej, a następnie lekko rozwarły, by mogła pokryć je błyszczykiem truskawkowym.
- Ehm... chcesz kawy? Chyba się przejdę na dół, skoro mamy spędzić tu jeszcze pewnie parę godzin - zaproponowałam.
- Dzięki, poproszę - odpowiedziała grzecznie. Po tych słowach wyszłam z powrotem na korytarz, do Kasi.
- Kawy? - zapytałam. Przytaknęła tylko głową w milczeniu.

*~*~*

   Po upływie godziny z sali wyszedł chirurg, przerywając naszą rozmowę.
- Co z nim, panie doktorze? - wyrwała się od razu Kasia.
- Operacja się powiodła, krwotok został zatrzymany. Z panem Tomlinsonem już wszystko w porządku. Myślę, że za około 2 lub 3 dni będzie mógł opuścić szpital - w trakcie trwania jego monologu z sali wyszedł jeszcze jeden mężczyzna i dwie kobiety.
- Możemy do niego wejść? - zapytałam.
- Jest nieprzytomny, więc nie ma to wielkiego sensu, ale skoro panie sobie życzą, to oczywiście. Proszę jedynie o zachowanie ciszy - uśmiechnął się i odszedł, a my całą trójką wkroczyłyśmy do zimnej, białej sali.
- Kiepsko wygląda - skrzywiła się Kinga.
- Myślałaś, że będzie ci tu tańczył na łóżku z chórkiem jednorożców?- nabijała się z niej Kasia.
- Dziewczyny, trzeba napisać SMS chłopakom - zauważyłam.
- To ja to zrobię - zaoferowała się Solka. - Kurna mać, rozładowała się komórka!
- Bateria w telefonie nie jest nieśmiertelna, więc nie dziw się, skoro cały czas tylko grałaś w Flappy Birda - wzruszyłam ramionami.
- Leigh, ty wyślij. Ja nie mam kasy na koncie - usprawiedliwiła się Szynka. Westchnęłam, po czym wysłałam każdemu z chłopców wiadomość "Udało się, wszystko jest ok :)".
  Siedziałyśmy wokół łóżka i wpatrywałyśmy się w bruneta. Dziewczyny co jakiś czas szeptały coś do siebie, lecz ja zachowywałam ciszę. Odnosiłam wrażenie, że chłopak lekko się uśmiecha. Czyżby miał jakiś sen? Chwilę później dostałam odpowiedź tekstową od Liama. Wymienialiśmy się wiadomościami jeszcze przez moment.
- Dziewczynki, czas do domu! Rozkaz od taty - zaśmiałam się, kierując się w stronę drzwi.
- Leigh, może pojedziesz do nas? Jest bliżej - zaproponowała Kasia.
- Skoro proponujesz... - uśmiechnęłam się szeroko.
- A czym wy chcecie jechać, przepraszam bardzo? Chłopaki przecież zabrali swoje samochody - uderzyła się lekko otwartą dłonią w czoło Kinia. Wyszłyśmy już z windy.
- Harold oddał mi kluczyki - uśmiechnęła się cwaniacko niebieskooka blondynka.
- Nie pozabijaj nas tylko, dobrze? - jęknęłam błagalnym tonem, na co dziewczyny zaczęły się głośno śmiać.
   Zimne powietrze uderzyło w nas całą swoją siłą, gdy wyszłyśmy na parking. Szybko odnalazłyśmy szybkie, ciemne, sportowe auto Stylesa i wsiadłyśmy do środka, uprzednio kłócąc się o miejsce pasażera. Ostatecznie usiadłam z tyłu, ustępując Kindze. Solek odpalił gaz i ruszył z piskiem opon.

*~*~*

   Na miejsce dotarłyśmy po kilkunastu minutach. Zapaliłyśmy światło. Całkiem tutaj ładnie. Dom został urządzony w nowoczesny sposób, tak jak osobiście bardzo lubię. Byłam bardzo głodna, co potwierdziło głośne burczenie w moim brzuchu. Uśmiechnęłam się blado, a policzki zaczęły mnie piec. Kinga się tylko zaśmiała i poszła zrobić nam jakieś kanapki na szybko.
- Chodź, dam ci jakąś piżamę - kąciki ust Kasi uniosły się mocno. Po pokonaniu schodów i korytarza otworzyłyśmy drzwi do pokoju dziewczyny. Blondynka podbiegła w podskokach do szafy i wyrzuciła z niej kilka ubrań na podłogę. Jest bałaganiarą: zakodować. Po chwili wreszcie znalazła to, czego szukała.
- Orientuj się! - rzuciła mi piżamę prosto w twarz. Mój kiepski refleks ujawnił się w pełnej okazałości. Prychnęłam tylko ze śmiechem.
- Gdzie mam spać? - zapytałam.
- Gdzie chcesz. Wybierz sobie, tylko nie tu ani nie na przeciwko - zaśmiała się, a ja pokiwałam głową. Weszłam do pokoju obok, który bardzo mi się spodobał. Zdecydowałam się tu zostać. Weszłam do łazienki, gdzie wzięłam prysznic i nałożyłam na siebie piżamę. Szynaka zawołała nas na dół, żebyśmy zjadły... kolację? Jest 2 w nocy, więc to chyba jeszcze nie pora, by nazwać posiłek śniadaniem.

*~*~*

Arena O2, następny dzień, godzina 18.00.
Niall
   Mieliśmy jeszcze dwie godziny do koncertu. Od południa musieliśmy jednak siedzieć na nieustannych próbach. Cały czas tylko śpiewać, śpiewać i śpiewać. Nie pomijając ćwiczenia choreografii, której, znając życie, i tak nie będziemy przestrzegać. Nawet nie pozwolili mi batonika zjeść, chamy jedne! Istne piekło. 
- Dobra, chłopaki. Zrobiliście wspaniałą robotę, należy wam się pół godziny przerwy. Tylko dokładnie za 30 minut widzimy się znów! Bez opóźnień, bo niedługo koncert!  - zastrzegł Paul, a ja odetchnąłem z ulgą i od razu zbiegłem ze sceny, za kulisy. Wyjąłem z torby kanapkę, sałatkę, kawałek szarlotki, którą upiekłem samodzielnie, i butelkę zielonego Frugo. W ciągu kilku minut pochłonąłem wszystko. W międzyczasie doszła do mnie reszta zespołu.
   Strasznie nam się nudziło, więc postanowiliśmy wyjść na dwór, do fanek, które przyjechały zbyt wcześnie. Zawiadomiliśmy Higginsa o naszym pomyśle. Nie był zbytnio zadowolony, ale mimo to wyraził zgodę. Na dworze panowała typowo londyńska pogoda. Deszcz co prawda nie padał, ale niebo było zachmurzone i wiał silny wiatr. 
   Gdy tylko wyszliśmy, zza barierek oddzielających nas od grupki fanów liczącej na oko 50 osób, dobiegły głośne piski, odgłosy płaczu i krzyki typu "Kocham cię Zayn!", "Harry, mogę dotknąć twoich loczków?", "Gdzie jest Louis?", "Liam, jesteś moim bohaterem!", "Niall, mam jedzenie!". Na dźwięk tego ostatniego podniosłem głowę wysoko do góry, próbując znaleźć dziewczynę, która to powiedziała. Szybko ją zauważyłem, dzięki temu, że machała nad głową pudełkiem z zapakowanym na wynos jedzeniem z Nando's. Uśmiech od razu wkradł mi się na twarz. 
   Spojrzeliśmy się z chłopcami po sobie. Taki wzrok oznaczał tylko jedno. Styles policzył głośno do trzech.
- Cicho już! - krzyknęliśmy równo unosząc ręce w górę. Odpowiedziała nam natychmiastowa cisza.
- Która to cudowna i wspaniałomyślna dziewczyna wzięła coś do jedzenia dla mnie? - zapytałem, a wszyscy zaczęli cicho chichotać. Po chwili niska, farbowana dziewczyna zaczęła skakać jak opętana i piszczeć, abyśmy ją zauważyli. Zaśmiałem się głośno na to i przywołałem do siebie. 
- Och, Niall! Dziękuję, że mnie zauważyłeś. W sumie to nie wiem, co bym zrobiła z tym na koncercie - skrzywiła twarz, lecz po chwili szeroki uśmiech wrócił na swoje miejsce.
- To ja dziękuję, mam coś do jedzenia! - skakałem z radości jak małe dziecko.
- Wszystko wcześniej już zeżarł - rzucił przez ramię Zayn, podpisujący się na koszulce jakiejś szatynki. Przewróciłem tylko oczami.
- Nialler, skoro już rozmawiamy, mam do ciebie prośbę - zaczęła niepewnie, gdy chciałem odejść. Spodziewałem się czegoś typu "Dasz mi follow na twitterze?", lecz zaskoczyła mnie.
- Moja przyjaciółka ma dziś urodziny. Złożylibyście jej życzenia albo coś...?
- Jasne! - spodobał mi się ten pomysł. - Jak ma na imię?
- Francessa, czyli Fran. Dziękuję, jesteś kochany - uściskała mnie. Uniosłem kąciki ust, po czym odszedłem rozdać autografy innym dziewczynom.

Dom dziewczyn, godzina 19.00.
Kinga
   Biegałam jak szalona po domu, szukając odpowiednich ubrań, kosmetyków i innych rzeczy tego typu. Za godzinę miał zacząć się koncert, a my w proszku. W dodatku chciałyśmy jeszcze wstąpić do szpitala!
- Kasia, pożyczysz mi twoje arylidowe rurki i te pąsowo-akwarylowe bransoletki? - zapytałam donośnym głosem.
- Nie rozumiem kompletnie, o czym do mnie mówisz - odkrzyknęła z drugiego pokoju.
- Pożycz mi swoje żółte rurki i czerwono-niebieskie bransoletki. Teraz rozumiesz?
- Tak, już niosę! - słyszałam jak się śmieje.
- Co z ciebie za kobieta? Ty kolorów nie znasz, daltonistko! - nabijałam się z niej, gdy przyszła po chwili. Machnęła tylko ręką.
   Po chwili już zakładałam na siebie wybrane ciuchy. Potem już tylko związałam włosy w wysokiego kucyka i zrobiłam delikatny makijaż. Szybko schowałam komórkę do kieszeni spodni. Wyszłam na korytarz i pociągnęłam za klamkę pokoju Kaśki. Niestety Solka wpadła na ten sam pomysł w tej samej chwili. Straciłam równowagę i przygniotłam dziewczynę do podłogi.
- Sorry - przeprosiłam, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
- Nie szkodzi - jej twarz także rozjaśniał uśmiech. - Idziemy? Mamy 40 minut...
- Tak mało? Szybko, lecimy!
   Zamknęłam dom na klucz, po czym wsiadłyśmy do naszego, a raczej mojego, samochodu. No tak, Solek nie ma prawka. Nigdy nie chciała jeździć samochodem, kręciły ją tylko motory. Ach, przepraszam! Motocykle! Strasznie się wkurza, jak mylą nam się te pojęcia, gada potem półgodzinne kazanie...
   Po paru minutach byłyśmy już w sali Majki, w szpitalu. Mulatka miała się już dosyć dobrze. Czasem czuła się strasznie słabo i miewała bóle klatki piersiowej, ale czego się spodziewać po złamanym żebrze? Czas leciał nieubłagalnie, musiałyśmy zbierać się już na koncert. Miałyśmy zamiar wpaść jeszcze na moment do Louisa, lecz spostrzegłyśmy przez szybę, że śpi.

Arena O2, godzina 19.55.
Harry
   Nie mam pojęcia, co wyjdzie z tego koncertu. One Direction bez Louisa to już nie jest One Direction. To będzie koncert Harrego, Liama, Zayna i Nialla. To nie wypali. Nie damy rady. Stop! Nie myśl tak. Bądź optymistą, Styles!
   Szedłem właśnie w kapturze do baru przy wejściu na arenę, gdy zauważyłem dwie dziewczyny wykłócające się o coś ze znanym mi ochroniarzem. Trudno było ich nie spostrzec, większość fanek stało już pod sceną, prawie nikt się tu nie kręcił. Dodatkowo krzyczały na całe gardło. Coś musiało je nieźle zirytować. Pewnie nie mają biletów, czy coś. Zaraz, zaraz... Przecież to nasze dziewczyny! Znaczy Szynka i Solek.
- Witam, drogie panie. Myślałem, że nie przyjdziecie już - uśmiechnąłem się, obejmując je ramionami.
- Znasz je? - zdziwił się Marcus, ochroniarz.
- To moje najlepsze przyjaciółki, a to dziewczyna Horana - schowałem twarz w dłonie w geście załamania.
- A to przepraszam was, możecie oczywiście wejść.
- Idioci, nie daliście nam żadnych plakietek ani nic w tym stylu i nas wpuścić nie chciał! - skarciła mnie, jako przedstawiciela zespołu, Szynka.
- Zapomnieliśmy - spuściłem wzrok. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy.
- Spóźnisz się, chodźcie szybciej - poganiała nas Kasia.
- Chwila, miałem kupić wodę! - przypomniałem sobie i podbiegłem do baru. Zakupiłem przeźroczysty napój, po czym zaprowadziłem dziewczyny za kulisy. Chłopaki ich nie zauważyli, więc będą mieli niespodziankę. Paul chwilę na mnie pokrzyczał, ze opóźniam koncert, ale chwilę później spokojnie mogliśmy wejść na scenę.

Liam
   Koncert trwał, a ja nadal nie dostrzegałem Kasi. Czyli jednak nie przyszła. Może to i lepiej? Zawsze to trochę więcej czasu na dokładne przemyślenie, co jej powiem. 
   Na arenie rozlegały się głośne piski zmieszane ze śpiewem zarówno naszym, jak i fanek. Tańczyły na szybkich i rytmicznych piosenkach, a na wolnych wyciągały telefony lub inne świecidełka w górę i śpiewały. Wyglądało to cudnie. Nagle Niall poprosił nas o uwagę.
- Chciałbym ogłosić, że gdzieś tutaj jest z nami pewna dziewczyna - zaczął. - Ma dziś urodziny. Nie wiem nawet, ile kończy lat, ale to nie jest najważniejsze. Francessa, gdzie jesteś? - każdy z nas odruchowo przeleciał wzrokiem po pierwszych rzędach, mimo ze nie wiedzieliśmy jak ona wygląda.
- Chłopaki, znajdźcie ją - rzuciłem w stronę ochroniarzy stojących pod sceną.
   W nieznany mi sposób niebieskooka brunetka znalazła się z nami na scenie.
- Cudownie. Witaj, Fran. Miło cię poznać - uśmiechnął się do niej blondyn. Dziewczyna usiadła na przygotowanym specjalnie krześle.
- Happy Birthday to you... - Zayn rozpoczął śpiew, a po chwili wszyscy się dołączyliśmy, łącznie z zebraną rzeszą fanek. Horan usiadł na podłodze po lewej stronie Francessy, ja po prawej, a Hazza przed nią. Lokers szczerzył się do niej, jak głupi do sera. Malik dla odmiany, lub raczej z braku miejsca, stanął za krzesłem i objął drobną dziewczynę i kiwał się z nią rytmicznie w prawo i lewo.
- Przepraszam, ale nie zdążyłem kupić ci żadnego prezentu... - spuścił wzrok Irlandczyk, ale Fran mu przerwała.
- Oszalałeś? Daliście mi najpiękniejszy prezent, jaki mogłam sobie wymarzyć! Siedzę tu sobie z wami, śpiewacie mi Happy Birthday... No, chłopaki, mi naprawdę nic więcej nie trzeba - śmiała się.
- Masz później załatwione wejście za kulisy - mrugnąłem do niej.
- Leć już, widzimy się po koncercie - uśmiechnął się Harry.
- Wszystkiego najlepszego - szepnął jeszcze w jej stronę Zayney, kiedy schodziła po schodach do pozostałych fanek.

Arena O2, godzina 20.30.
Zayn
   Przez cały koncert myślałem o tej całej Fran. Jest bardzo ładna, zdaje się mieć fajny charakter... Jest w niej coś przyciągającego, czego nie ma żadna inna.
   Światła zgasły, a my we czwórkę zeszliśmy ze sceny. Za kulisami czekała na nas niespodzianka. Dziewczyny do nas przyjechały!
- Więc jednak raczyłyście zaszczycić nas swoją obecnością - śmiał się Horan, dając czułego buziaka Kindze.
- Mało brakowało i by nas nie wpuścili - przewróciła oczami Kasia. - Na szczęście Harry znalazł dwie biedne sierotki, napadnięte przez okropnego, grubego ochroniarza.
- Przypadek? Nie sądzę - Styles wypiął dumnie pierś do przodu. Pokiwałem tylko głową z dezaprobatą.
- Chodźcie, musimy się jeszcze przebrać - pośpieszył nas Liam.
   Po niedługim czasie spotkaliśmy się z fanami, którzy mieli wejściówki VIP. Była to grupka składająca się z około sześciu dziewczyn, w tym Fran. Z początku piszczały na nasz widok i płakały. Prosiliśmy je jednak o uspokojenie, na szczęście nas wysłuchały. Było bardzo miło. Robiliśmy sobie zdjęcia. rozmawialiśmy, a nawet trochę się wygłupialiśmy. Niestety po upływie 45 minut musieliśmy wracać do domu. Podczas robienia ostatniego zdjęcia, dyskretnie wsunąłem Francessie w tylną kieszeń spodni karteczkę z moim numerem telefonu. Mam jedynie nadzieję, że nie wrzuci tego numeru do sieci, ani nic z tych rzeczy...
   Po powrocie do domu wszyscy, poza Niallem, wróciliśmy do pokojów i szykowaliśmy się do snu. Łatwo się domyślić, że chłopak oczywiście pochłaniał całą zawartość lodówki. Obym jutro nie musiał zapierdzielać po bułki do sklepu... Proszę państwa, życie z One Direction!

******************
Rozdział o dupie Maryni :)))
Ale mam wiadomość...
Zastanawiałam się nad zawieszeniem bloga na nieokreślony czas. Ktoś to czyta? Po komentarzach wnioskuję, że są to zaledwie dwie osoby.
Pomyślę nad tym jeszcze. Być może zrobię po prostu przeskok czasowy, trochę do przodu. 
Dziękuję za uwagę, i tak nikt nie przeczyta ;c

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz